Dziś, gdy wracam z Zielonej Góry rozparty w fotelu samochodu, podróże autobusem wspominam prawie z rozrzewnieniem.
Kłębiący się tłum na przystanku, odliczanie ile jeszcze osób może wejść, ilu jeszcze może jechać na stojąco, oberwane guziki, urwane paski torebek tkwią w pamięci.
Łaska pana kierowcy decydowała czy zdążysz postawić nogę na stopień, czy z twarzą przyciśniętą do szyby wyruszysz w kierunku Sulechowa. Bywało, że konduktor tracił nerwy, kierowca lekko ruszał by oderwać wianuszek rąk uczepionych klamki. Wieloletnia wprawa cechowała dojeżdżających codziennie. Wiedzieli, gdzie stanąć by drzwi autobusu zatrzymały się przed nosem.
Duma PKS-u . Owoc współpracy czesko-polskiej, autobus Jelcz-Karosa (międzymiastowy - 1960).
Wypróbowanym sposobem była jazda "na tatusia". Matka z dzieckiem, na ręku - zgodnie z przyjętym zwyczajem - wchodziła pierwsza, by potem krzyczeć w niebogłosy, że mąż został na przystanku! No to - w drodze wyjątku - zabierano i tatusia.
Ścisk, zaduch, brak powietrza, spocone ciała, przeciągi, smród spalin, wyjący silnik, licha amortyzacja, żółwie tempo składały się na publiczny transport kołowy, co prawda stosunkowo tani, ale prawie zawsze przepełniony i często opóźniony.
Dochodziła do tego niepewność, czy zabierze? Któregoś razu ojciec poirytowany postępowaniem konduktora poprosił go o numer służbowy (był na metalowym znaczku doczepianym do paska torby z biletami). Pekaesiarz niegrzecznie odpowiedział, że może sobie skargi pisać, bo to jemu i tak nie zaszkodzi. Ojciec na to: "Może to panu nie zaszkodzi, ale na pewno nie pomoże!".
Z tego okresu pochodzi anegdota o dziewczynach podróżujących w tłoku, z których jedna informuje drugą, że będzie miała dziecko! Z kim? Nie wiem - nie mogę się obrócić!
Plac Obrońców Pokoju (dziś Jana Pawła II), jeszcze bez bloków zasłaniających neogotycką elewację kościoła. Tu urządzono przystanek autobusowy PKS przeniesiony na Plac Wolności.
Przystanek autobusowy zlokalizowano na pl. Obrońców Pokoju, pod ratuszem. Z relacji p. Elżbiety Sielickiej wiem, jak niebezpiecznie - idąc z dzieckiem, było mijać się z autobusem na ul.1 Maja.
Później przeniesiono go na plac Wolności – obok remizy straży pożarnej. Wówczas poczekalnia mieściła się na parterze budynku, w którym po wybudowaniu dworca PKS, urządzono sklep MHD "Pokusa". Kupowałem tam magnezję w saszetkach - do efektownych wybuchów. Później kolejki aż do sąsiadującego rożna zwiastowały dostawę papieru toaletowego, bo przez wiele lat był tam sklep papierniczy. Od jesieni można tu wypić kawę w ładnie zaprojektowanej kawiarence o tej samej nazwie.
Najprzyjemniej podróżowało się na granatowych siedzeniach Leylanda z mruczącym, usypiającym silnikiem i niklowanymi poręczami przy wysokiej, długiej kanapie z tyłu.
Francuski Chausson miał bagażnik - pokład na dachu, na który kierowca z wchodził po małej drabince. Taki autokar miało tut. M-12 (później LZT "Elterma").
Spośród konduktorów głośno podających nazwy miejscowości utkwił mi w pamięci starszy pan wykrzykujący Cigacice jako... Chicago! - Miał popisową sztuczkę: wydając resztę nie patrzył na drobniaki, które odliczał po omacku w kieszeni popielatej, służbowej marynarki.
Świebodziński dworzec PKS budowany na początku lat siedemdziesiątych wyróżniał się wśród sąsiadów (Sulechów miał betonowy okrąglak, Międzyrzecz korzystał z dworca PKP) i do dziś zdobi stronę internetową zielonogórskiego PKS-u.
Świebodziński dworzec do dziś zdobi stronę internetową zielonogórskiego PKS-u.
Byłem tam niedawno odprowadzając rodzinę. Przy wejściu do WC-tu doszedł mnie zapach... gorących kartofelków i świeżej surówki?! Za drzwiami, które uchyliłem za sprawą dla jakiej, jak mówią Niemcy i drzewo wystarczy, natknąłem się na biurko i kierowniczkę lokalu pochyloną nad parującym schaboszczakiem z przystawkami!
Z niedowierzaniem przeczytałem "cennik": 2,5 zł! Bochenek chleba, pięć bułek, pięć jaj, kilo-gram jabłek! Jeśli konkurencją jest odpychający toi-toi na bocznym peronie dworca PKP to można zamawiać schaboszczaki - nawet w bezmięsne poniedziałki.
* * *
Stanisław Grala, senior - człowiek o dużym poczuciu humoru wracał późnym wieczorem autobusem z Zielonej Góry. Miał przy tym nieco w czubie to i do żartów był skory. Na tylnym siedzeniu, między kolegami, którzy znali jego niezwykłą zdolność do naśladowania głosów zwierząt podczas polowań (był myśliwym) zaczął z cicha udanie… poszczekiwać!
Odgłos małego psa od czasu do czasu docierał do kierowcy. Gdy już z upewnił się, że zwierzę jest na pokładzie - zatrzymał wóz i poprosił o wyprowadzenie intruza! Oczywiście nikt nie wysiadł. Kanapy z tyłu śmiały się do rozpuku, gdy kierowca schyliwszy się wypatrywał szczeniaka. Zdenerwowany oświadczył, że nie pojedzie póki właściciel nie wysiądzie ze swym pupilem! Po bezowocnym oczekiwaniu ruszono dalej. Sprawa skończyła się tak, jak inne awantury w autobusie. Kierowca podjechał pod komisariat MO na rogu Matejki, zamknął drzwi na klucz i wrócił z dyżurnym, którego powitała salwa śmiechu.
Spośród wielu relacji o podróżowaniu publicznymi środkami lokomocji przyszła mi na myśl opowieść mego kuzyna - Zbyszka Olszewskiego z Darnawy – konduktora z PKS-u.
Na linii Gubin – Krosno Odrzańskie, gdzieś za Wężyskami, na przystanku w lesie wsiadła babcia z koszem jajek. Wszyscy widzieli jak kupowała bilet u kierowcy. Na kolejnym przystanku czekał kontroler. Sprawdziwszy wszystkich dotarł do i do niej, a ta nijak nie mogła odnaleźć biletu w przepastnych kieszeniach fartuchów!
Tłumaczenia, że go kupiła potwierdzane głośno przez współpasażerów i kierowcę nie przyniosły skutku. Kontroler wypisał mandat i wręczył go kobiecie, która nie miała grosza, bo jak tłumaczyła dopiero jedzie z jajkami na rynek! Ktoś z pasażerów ruszył z kapeluszem między siedzeniami i uzbierał na mandat. Nieustępliwy kanar pokwitował należność, usiadł na pokrywie silnika (foto) i nawiązał rozmowę z prowadzącym pojazd.
Wtedy - z ostatniej kanapy autobusu - podniósł się milicjant, nałożył czapkę, podszedł do kierującego, poprosił o zatrzymanie autobusu i w ciszy jaka zaległa wyciągnął… swój kwitariusz! Zakomunikował kanarowi, że wlepia mu dwa mandaty: jeden - za siedzenie na masce, a drugi za rozmowę z kierowcą w czasie jazdy! Burza oklasków dla milicjanta oraz buczenie pasażerów żegnały kanara, który jak niepyszny z miejsca wysiadł na pobocze w podmiejskim lesie...
Kazimierz Gancewski – Tutejszy
PS. Ostatniej niedzieli kupowałem bilet w kasie PKP, gdy zagadnęły mnie dwie panie pytając, gdzie jest toaleta? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: na dworcu w Zbąszynku!