[Schwiebus.pl - ¦wiebodzin na starych kartach pocztowych, stare pocztówki, widokówki, kartki pocztowe]
Google
szukaj:
Menu g³ówne
strona g³ówna
strona artyku³ów
strona newsów
forum
ksiêga go¶ci
katalog stron
family tree
schwiebus.2002
schwiebus.2004
Ostatnio dodane
Zamkniêty o³tarz
Sukiennik ¶wieb...
Portret miasta ...
Podró¿e Pekaesem ...
Spod przymkniêtych ...
Los Sióstr ze Schwiebus
Tajemnice ...
Boromeuszki cd.
Historia zmian..
Sala Gotycka
Wernhera ¶cie¿kami
Kreatywni inaczej ..
Od legendy do ..
¦wiebodziñska legenda
Inskrypcja z 1735
Jakub Schickfus
Obrazki z przesz³o¶ci
Publikacje..
¦wiebodziñskie lecznictwo
Szpital
Wokó³ Ratusza
Odkrycie krypty
Bibliografia
Plac w przebudowie
Najazd na Ratusz
Dekret mianowania
Nowa twarz rynku
Na bruk nie wjedziesz
Odnówmy kamienice
Konsultacje
Hubertus Gabriel
Robert Balcke
Ruch wokó³ ratusza
Czasowy zarz±d
Przesiedleñcy 1945
Izba pami±tek
Wiekowe znaleziska
Spór wokó³ ratusza
Co dalej ze starówk±?
Granit pod ratuszem
Kronika Schickfusa
Pocz±tki - podsumowanie
Pocz±tki o¶wiaty
Najazd Zb±skiego
Maciej Kolbe
¦wiebodziñska "Solidarno¶æ"
Szcz±tki ¶w. Jerzego
Pieni±dze na ratusz
Pocz±tki o¶wiaty
Granit w ¶ródm..
Sulechów retro
Nowy Rok
¯ycie religijne
Odpolitycznianie ...
Ulice do poprawki
Wie¿a Bismarcka
Ko¶ció³ pw. ¶w. M.A.
Ko¶ció³ pw. N.M.P. K.P.
Zamek ...
Eberhard Hilscher
Baron J.H. v. Knigge
Z ¿ycia mieszczan
¦wiadectwo urodzenia
Sukiennictwo w dziejach
¯ary inwestuj± w starówkê
Strajk w Lubogórze w 1981 r.
Pocz±tki edukacji szkolnej
Pierwsze, szkolne lata
Kresy
Koniec niemieckiego panowania
Dramatyczne wydarzenia
Historyczne pocz±tki
Ratusz siê sypie
Schwiebüssen Schwibus
Dialog a badania arche
Unikalne Cmentarzyska
100 lat temu - 1904 r.
100 lat temu - 1902 r.
Aktualizacje
Ogólniak
Cmentarz miejski
Dekomunizacja ulic
PKP chce likwidowaæ..
Przesiedleñcy 1945
100 lat temu - 1906 r.
Spu¶cizna po Hilscherze
Dworzec z horroru
Piszczyñski Zenon
M. v. Knobelsdorff
Archeologia okolic
J.K. Sobociñski
Katalog C&Co.™
A.D. 2012
zbiór w³asny
katalog ulic
ostatnio dodane

2012-04-15
C&Co.™ 1208
C&Co.™ 1207
C&Co.™ 1206
C&Co.™ 1205
C&Co.™ 1204
C&Co.™ 1203
C&Co.™ 1202
C&Co.™ 1201
2012-04-05
C&Co.™ 1200
C&Co.™ 1199
C&Co.™ 1198
C&Co.™ 1197
C&Co.™ 1196
C&Co.™ 1195
C&Co.™ 1194
C&Co.™ 1193
C&Co.™ 1192
C&Co.™ 1191
C&Co.™ 1190
2012-03-30
C&Co.™ 1189
C&Co.™ 1188
C&Co.™ 1187
C&Co.™ 1186
C&Co.™ 1185
C&Co.™ 1184
C&Co.™ 1183
C&Co.™ 1182
C&Co.™ 1181
C&Co.™ 1180
C&Co.™ 1179
C&Co.™ 1178
C&Co.™ 1177
C&Co.™ 1176
C&Co.™ 1175
C&Co.™ 1174
C&Co.™ 1173
C&Co.™ 1172
C&Co.™ 1171
C&Co.™ 1170
C&Co.™ 1169
C&Co.™ 1168
C&Co.™ 1167
2012-03-22
C&Co.™ 1166
C&Co.™ 1165
C&Co.™ 1164
C&Co.™ 1163
C&Co.™ 1162
C&Co.™ 1161
C&Co.™ 1160
C&Co.™ 1159
C&Co.™ 1158
C&Co.™ 1157
C&Co.™ 1156
C&Co.™ 1155
C&Co.™ 1154
C&Co.™ 1153
C&Co.™ 1152
C&Co.™ 1151
C&Co.™ 1150
2012-03-12
C&Co.™ 1149
C&Co.™ 1148
C&Co.™ 1147
C&Co.™ 1146
C&Co.™ 1145
C&Co.™ 1144
C&Co.™ 1143
C&Co.™ 1142
C&Co.™ 1141
C&Co.™ 1140
C&Co.™ 1139
C&Co.™ 1138
C&Co.™ 1137
C&Co.™ 1136
C&Co.™ 1135
C&Co.™ 1134
C&Co.™ 1133
C&Co.™ 1132
C&Co.™ 1131
C&Co.™ 1130
C&Co.™ 1129
C&Co.™ 1128
C&Co.™ 1127
C&Co.™ 1126
C&Co.™ 1125
2012-03-03
C&Co.™ 1124
C&Co.™ 1123
C&Co.™ 1122
C&Co.™ 1121
C&Co.™ 1120
C&Co.™ 1119
2012-02-27
C&Co.™ 1118
C&Co.™ 1117
C&Co.™ 1116
2012-02-26
C&Co.™ 1115
C&Co.™ 1114
C&Co.™ 1113
C&Co.™ 1112
C&Co.™ 1111
C&Co.™ 1110
2012-02-25
C&Co.™ 1109
C&Co.™ 1108
C&Co.™ 1107
C&Co.™ 1106
C&Co.™ 1105
C&Co.™ 1104
C&Co.™ 1103
C&Co.™ 1102
C&Co.™ 1101
C&Co.™ 1100
2012-02-19
C&Co.™ 1099
C&Co.™ 1098
C&Co.™ 1097
C&Co.™ 1096
C&Co.™ 1095
2012-02-17
C&Co.™ 1094
C&Co.™ 1093
C&Co.™ 1092
C&Co.™ 1091
C&Co.™ 1090
C&Co.™ 1089
C&Co.™ 1088
C&Co.™ 1087
C&Co.™ 1086
C&Co.™ 1085
2012-02-13
C&Co.™ 1084
C&Co.™ 1083
C&Co.™ 1082
2012-02-12
C&Co.™ 1081
C&Co.™ 1080
C&Co.™ 1079
C&Co.™ 1078
C&Co.™ 1077
C&Co.™ 1076
C&Co.™ 1075
C&Co.™ 1074
C&Co.™ 1073
C&Co.™ 1072
2012-02-11
C&Co.™ 1071
C&Co.™ 1070
C&Co.™ 1069
C&Co.™ 1068
C&Co.™ 1067
C&Co.™ 1066
C&Co.™ 1065
C&Co.™ 1064
C&Co.™ 1063
C&Co.™ 1062
C&Co.™ 1061
Katalog C&Co.™
A.D. 2007
2007-03-12
C&Co.™ 1057
C&Co.™ 1056
C&Co.™ 1055
C&Co.™ 1054
C&Co.™ 1053
C&Co.™ 1052
C&Co.™ 1051
2007-03-11
C&Co.™ 1050
C&Co.™ 1049
C&Co.™ 1048
C&Co.™ 1047
C&Co.™ 1046
C&Co.™ 1045
C&Co.™ 1044
C&Co.™ 1043
C&Co.™ 1042
C&Co.™ 1041
C&Co.™ 1040
C&Co.™ 1039
C&Co.™ 1038
C&Co.™ 1037
C&Co.™ 1036
C&Co.™ 1035
C&Co.™ 1034
C&Co.™ 1033
C&Co.™ 1032
C&Co.™ 1031
C&Co.™ 1030
C&Co.™ 1029
C&Co.™ 1028
C&Co.™ 1027
C&Co.™ 1026
C&Co.™ 1025
C&Co.™ 1024
C&Co.™ 1023
C&Co.™ 1022
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1018
2007-03-08
C&Co.™ 1017
C&Co.™ 1016
C&Co.™ 1015
C&Co.™ 1014
C&Co.™ 1013
C&Co.™ 1012
C&Co.™ 1011
C&Co.™ 1010
C&Co.™ 1009
C&Co.™ 1008
C&Co.™ 1007
C&Co.™ 1006
C&Co.™ 1005
C&Co.™ 1004
C&Co.™ 1003
2007-03-06
C&Co.™ 1002
C&Co.™ 1001
C&Co.™ 1000
C&Co.™ 0999
C&Co.™ 0998
C&Co.™ 0997
C&Co.™ 0996
C&Co.™ 0995
C&Co.™ 0994
C&Co.™ 0993
C&Co.™ 0992
C&Co.™ 0991
C&Co.™ 0990
C&Co.™ 0989
C&Co.™ 0988
C&Co.™ 0987
C&Co.™ 0986
C&Co.™ 0985
C&Co.™ 0984
C&Co.™ 0983
C&Co.™ 0982
C&Co.™ 0981
C&Co.™ 0980
C&Co.™ 0979
C&Co.™ 0978
C&Co.™ 0977
C&Co.™ 0976
2007-03-02
C&Co.™ 0975
C&Co.™ 0974
C&Co.™ 0973
C&Co.™ 0972
C&Co.™ 0971
C&Co.™ 0970
C&Co.™ 0969
C&Co.™ 0968
C&Co.™ 0967
C&Co.™ 0966
C&Co.™ 0965
C&Co.™ 0964
C&Co.™ 0963
C&Co.™ 0962
C&Co.™ 0961
C&Co.™ 0960
C&Co.™ 0959
C&Co.™ 0958
C&Co.™ 0957
Inne
forum
kontakt
bannery
download
logowanie
rekomenduj nas
Menu u¿ytkownika
Nie masz jeszcze konta? Mo¿esz sobie za³o¿yæ!
subskrypcja
informacje o zmianach na twój mail!
Artyku³y > Z historii miasta i okolic > Z ¿ycia mieszczan w dawnym ¦wiebodzinie


Z ¿ycia mieszczan w dawnym ¦wiebodzinie

¦wiebodziñska Gazeta Powiatowa
Wydania nr 03(135) 2003, 04(136) 2003, 05(137) 2003, 06(138) 2003, 07-08(139-140) 2003

Podczas prawie dwa lata trwaj±cych obchodów 700-lecia ¦wiebodzina powiedziano o mie¶cie niemal wszystko. Ukaza³y siê liczne publikacje, wyg³oszono wiele odczytów, odbyty siê ciekawe wystawy, konferencje naukowe, imprezy i uroczysto¶ci. Tematyka objê³a wydarzenia polityczne, zmienne losy miasta, wojny, w³adców, radê miejsk±, rzemios³o, s³awnych ludzi st±d pochodz±cych, tragedie, po¿ary, zarazy, ¿ycie gospodarcze, komunikacjê i wiele innych interesuj±cych zagadnieñ.

W tej ró¿norodno¶ci tematycznej chyba jednak zbyt ma³o uwagi po¶wiêcono przeciêtnym mieszkañcom miasta, ich codzienno¶ci i problemom jakie nurtowa³y ich przed wiekami. Przyjrzyjmy siê zatem niektórym ciekawszym aspektom ówczesnego ¿ycia mieszczan. Na ile ich ¿ycie odmienne by³o od dzisiejszego, a na ile mo¿e nawet i podobne. Siêgaj±c wstecz, niejedno wyda siê nam dziwne, zaskakuj±ce, mo¿e nawet ¶mieszne, ale to te¿ historia, tyle ¿e inna ni¿ ta, jak± znamy z podrêczników.

Odk³adam wiec na bok wielk± historiê i spróbujê zaj±æ siê sprawami nieco l¿ejszymi, co nie znaczy, ¿e zamierzam choæby na jotê min±æ siê z prawd± historyczn±. Korzystaæ bêdê z wiarygodnych ¼róde³, z kronik, opisów, statutów miejskich, dokumentów, ówczesnej poezji a nawet z kazañ, powo³uj±c siê na takie znane nazwiska jak J. Schickfuss, S. G. Knispel, G. Zerndt, B. Fabri, A. L. Karschin, R. Rimpler, A. Nath i wiele innych.

Nie dziwmy siê jednak temu, co by³o 200, 300 czy 400 lat temu. ¦wiat bowiem zmienia siê w zastraszaj±cym tempie. Pomy¶lmy, ¿e jeszcze wielu z nas wychowa³o siê nie tylko bez internetu czy telewizora, ale bez radia, odkurzacza a nawet, o zgrozo, bez ¿arówki. A przecie¿ nie a¿ tak dawno to by³o!

Czas

Rytm XIV, XV czy XVI-wiecznego ¦wiebodzina, podobnie jak i innych miast, wyznacza³o s³oñce, ró¿nie d³ugo ¶wiec±ce w ró¿nych porach roku. Okre¶lone pory dnia obwieszcza³ d¼wiêk dzwonu ko¶cielnego na podstawie znajduj±cego siê w ko¶ciele zegara o tarczy jeszcze 24-godzinnej, do którego wed³ug skomplikowanych tabel obliczano poprawki na ka¿dy dzieñ roku.

¯ycie miasta pozostawa³o w harmonii z rytmem przyrody, a wiêc ze wschodami i zachodami s³oñca, które wyznacza³o pocz±tek i koniec miejskiego ¿ycia. W mrocznych wnêtrzach warsztatów nawet w dzieñ trudno by³o pracowaæ, wiêc rzemie¶lnicy najchêtniej pracowali na zewn±trz w podcieniach swoich domów, bowiem na lampkê oliwn±, czy jeszcze dro¿sz± ¶wiecê nie by³o staæ przeciêtnego mieszczanina. Jedynie ¶wiat³o s³oneczne by³o darmowe. Miasto ¿y³o latem 16 godzin, zim± za¶ tylko 8 godzin. Zim± pracowano zatem dwa razy krócej, produkcja by³a o po³owê mniejsza, zarobki te¿.

Dzwon wydzwania³ pocz±tek dnia, pocz±tek pracy, po³udnie, koniec pracowitego dnia i porê snu. Na przestrzeni roku wszystko siê przesuwa³o z wyj±tkiem po³udnia zgodnego przecie¿ z górowaniem s³oñca. By³ to ¶rodek dnia, a wiêc pora obiadu. Do dzi¶ w wielu regionach na Zachodzie je siê obiad o godz. 12.00, a w pracy jest o tej porze przerwa obiadowa.

Na ¶wiebodziñskich wie¿ach ko¶cio³a i ratusza umieszczono zegary dopiero w roku 1555 w czasie odbudowy miasta po wielkim po¿arze (jedna z dwu wie¿ ratusza nazywa³a siê Seigerturm, czyli wie¿a zegarowa) prawdopodobnie jeszcze z 24-godzinn± tarcz±. Dopiero po 1580 roku pojawi³y siê zegary 12-godzinne (tzw. halbe Uhr - pó³ zegara), ale mieszkañcy stosowali siê jeszcze bardzo d³ugo do dawnego liczenia czasu. Na przyk³ad we W³oszech zegary 24-go-dzinne by³y jeszcze w u¿yciu prawie do po³owy XIX w.

Miasto

Paradoks ¶redniowiecznych miast polega³ na tym, ¿e chciano by by³y one mo¿liwie ma³e od zewn±trz dla ³atwiejszej obrony, a jak najwiêksze wewn±trz, by mog³y pomie¶ciæ rynek, ratusz, ko¶ció³, uliczki i setki domów mieszczañskich. St±d ogromna ciasnota w mie¶cie. ¦wiebodzin nie by³ zbyt wielkim miastem. Od bramy G³ogowskiej (ksiêgarnia "U Edwarda") do bramy Krzy¿owej (Optyk Wagner na ul. l Maja) nawet nie by³o 300 metrów, a od bramy Nowej (skrzy¿owanie ul. Okrê¿nej z ul. 30 Stycznia) do placu Browarnianego jeszcze mniej. Zamek od miasta oddzielony by³ fos±, przez któr± prowadzi³ zwodzony most (dziedziniec LORO). Parcele pod domy by³y maleñkie, wiêc wysuwano pierwsze piêtro ku ulicy, podpierano je s³upami i powiêkszano w ten sposób powierzchniê mieszkaln±. Tak powstawa³y podcienia wzd³u¿ szerszych uliczek i oczywi¶cie wokó³ rynku. Podcienia po po³udniowej stronie rynku (sklep rybny) istnia³y jeszcze w po³owie XIX wieku, a niektóre po stronie pó³nocnej (sklep chemiczny) nawet do II wojny ¶wiatowej.

W tych warunkach przej¶cie przez miasto piechot± nie by³o takie proste. Nieco ³atwiej mo¿na by³o przejechaæ je konno, ale ju¿ wozy mia³y w ciasnych uliczkach wielkie trudno¶ci z wymijaniem siê. Jezdnie d³ugo jeszcze nie by³y utwardzone (b³oto, ¶mieci, koleiny), wiêkszo¶æ mieszczan posiada³a za miastem pola i ³±ki, tote¿ ka¿dego ranka pêdzono ulicami byd³o na pastwiska, a wieczorem z powrotem do obór. Nietrudno wiêc zrozumieæ, ¿e w tych warunkach, mieszkañcy ¿yli na ogó³ w zamkniêtych spo³eczno¶ciach, ograniczaj±cych siê czêsto do jednej uliczki. Tylko wielkie uroczysto¶ci czy wydarzenia jednoczy³y ca³± spo³eczno¶æ.

Wbrew dzisiejszym wyobra¿eniom, przez podcienia przej¶æ by³o dosyæ trudno. Zastawione by³y one sprzêtami, warsztatami rzemie¶lniczymi, ko³yskami, beczkami itp. Tu pracowa³ ojciec, tu pra³a matka, tu bawi³y siê ma³e dzieci. Znacznie pó¼niej powstawa³y drewniane chodniki, zreszt± pocz±tkowo tylko dla tych, którzy p³acili podatki (Bürgersteig - chodnik dla mieszczan). ¯ycie toczy³o siê zatem g³ównie w podcieniach. By³y one otwarte ku ulicy, no i na boki do s±siadów. Có¿ za udogodnienie! Wiadomo¶ci, pog³oski, plotki przebiega³y przez miasto lotem b³yskawicy. Znacznie skuteczniej ni¿ dzi¶ telefonem, gdy¿ wszyscy po kolei, chc±c nie chc±c, w tym musieli uczestniczyæ, nawet nie ruszaj±c siê z miejsca, czy nie odrywaj±c siê od warsztatu. A ¿e plotka dociera³a na drugi kraniec miasta mocno zmieniona? Có¿, taka jest do dzi¶ natura plotki!

Przodowa³y w tym jak zwyk³e kobiety, bo mê¿czy¼ni musieli pilnowaæ warsztatu, ale odbijali to sobie wieczorem w karczmie, gdzie przy piwie wymieniali pogl±dy. Knajpki by³y liczne, niemal przy ka¿dej ulicy. Tu spotykali siê co wieczór ci sami bywalcy, siadaj±c oczywi¶cie przy okre¶lonych sto³ach wed³ug godno¶ci. Ka¿dy mia³ tam swoje sta³e miejsce. Majstrowie siedzieli przy "najgodniejszym" stole. Do dzi¶ w Niemczech, niemal w ka¿dym lokalu spotkamy blisko bufetu stó³ z tabliczka "Stammtisch", czyli dla sta³ych bywalców. Zwyk³y go¶æ tam nie siada!

W gospodzie przebywaæ wolno by³o tylko do godziny dziewi±tej (nowego czasu). Oznajmia³ to ostatni "dzwon do spania" zwany czê¶ciej "dzwonem piwnym". Napotkany po tej godzinie by³ karany, a karczmarz jeszcze surowiej, gdyby po tej godzinie poda³ piwo lub pozwoli³ na d³u¿sze przebywanie. Dlatego te¿ stra¿nicy miejscy mieli obowi±zek obej¶æ wcze¶niej wszystkie miejsca wyszynku przypominaj±c go¶ciom o konieczno¶ci uiszczenia szynkarzowi zap³aty, tak by mogli oni w porê, przed dzwonem piwnym, opu¶ciæ lokal.

Najlepiej ¿ycie miasta charakteryzuj± zakazy. S± one bowiem dowodem na ¿ywotno¶æ okre¶lonych zachowañ, nawyków, czy wrêcz wykroczeñ mieszczan. Oto przyk³adowo niektóre tylko zakazy wybrane z XVIII-wiecznych statutów miasta ¦wiebodzina, obrazuj±ce po¶rednio ówczesne stosunki. Pomijam wysoko¶ci kar:

- zabrania siê w gospodach gry w karty czy ko¶ci o pieni±dze. Kto by takich widzia³ a nie zg³osi³ stra¿nikom, bêdzie karany na równi z nimi,
- po dziesi±tej ka¿dy mieszczanin powinien byæ w domu, nie mówi±c ju¿ o czeladnikach czy uczniach,
- zabrania siê rze¼nikom wyrzucania odpadów w obrêbie miasta,
- zabrania siê wywieszania skór do suszenia na ulicach i placach,
- zabrania siê szewcom wyrzucania zrzynek skórzanych na ulice, a mieszczanom ¶mieci lub popio³u na ulice, czy te¿ do fosy,
- nie wolno pozostawiaæ na ulicach odchodów bydlêcych przez niedzielê,
- nie wolno porzucaæ w mie¶cie ani w fosie ¿adnej padliny,
- nie wolno ani w mie¶cie ani w ogrodach puszczaæ byd³a luzem,
- zabrania siê prania przy studniach,
- kto w swoim ogrodzie albo na swoim polu z³apie ¶winiê w szkodzie ma pe³ne do niej prawo, do zabicia w³±cznie,
- przy³apany w cudzym ogrodzie poniesie surow± karê,
- wysok± karê zap³aci te¿ ¶lusarz gdyby wykona³ wytrych,
- zabrania siê noszenia broni poza okre¶lonymi okoliczno¶ciami.

Kary za nierz±d by³y wysokie, ale by³ to jeden z tych zakazów, z którymi ¿adna rada uporaæ siê nie potrafi³a. Szczególnie trudno by³o walczyæ z wêdrownymi nierz±dnicami. Podobnie zreszt± jak dzi¶.

¯ycie koncentrowa³o siê w ratuszu i wokó³ niego. Tu urzêdowa³ burmistrz, rajcy, s±d, stra¿ miejska, tu by³a apteka, jedyna legalna waga do wa¿enia we³ny, tu ubijano interesy, tu zawierano umowy handlowe i opijano je w piwiarni i winiarni w podziemiach. Od strony pó³nocnej dobudowanych by³o do ratusza 16 szachulcowych straganów rze¼niczych, które rozebrano dopiero w roku 1855. Sulechów takie kramy, przylegaj±ce do ratusza, posiada³ jeszcze 15 lat d³u¿ej.

Sukiennicy

"Bêdê mia³ skórê wyczesan± jak ¶wiebodziñskie sukno" - lamentowa³ pan Zag³oba popad³szy w niewolê, Podbipiêta za¶ "ubrany by³ dostatnio, w szar± kurtê ze ¶wiebodziñskiego sukna". Musia³o mieæ to sukno rzeczywi¶cie znakomit± renomê, skoro Sienkiewicz w³a¶nie je uwieczni³ w "Ogniem i Mieczem". W roku 1935 niemiecki historyk z dum± pisze w miejscowym czasopi¶mie, ¿e nawet polski noblista musia³ wysoko ceniæ ¶wiebodziñskie sukno, skoro s³awi³ je w swojej twórczo¶ci.

¦wiebodzin rzeczywi¶cie ¿y³ sukiennictwem. Kroniki podaj±, ¿e we wczesnych latach XVII wieku by³o w mie¶cie ok. 200 sukenników, którzy stanowili ponad po³owê wszystkich rzemie¶lników. Sto lat pó¼niej by³o ich ju¿ nawet 264. Mówi±c o rzemios³ach mo¿na dostaæ zawrotu g³owy od ówczesnej ich ró¿norodno¶ci. Ku¶nierzy w owym czasie by³o 30, szewców 30, krawców 25, piekarzy 18, rze¼ników 16. Ponadto byli z³otnicy, kowale od miedzi, od mosi±dzu, od ¿elaza, ¶lusarze, rusznikarze, mieczownicy, no¿ownicy, stolarze, stelmachowie, fachowcy od kó³ do wozów, powro¼nicy, bednarze, garnkarze, garncarze, rymarze, siodlarze, farbiarze, kapelusznicy, grzebieniarze, iglarze, szklarze, p³óciennicy, trykociarze, poñczosznicy, balwiarze i wielu, wielu innych. Jak¿e zmieni³y siê czasy! Dzi¶ szewcy ju¿ nie szyj± butów, a ku¼nie mo¿emy ogl±daæ tylko w skansenach.

W¶ród cechów panowa³a wrêcz kastowo¶æ. Byty cechy godne, godniejsze, ale najgodniejsi w ¦wiebodzinie byli sukiennicy. To oni byli najczê¶ciej burmistrzami i dominowali w radzie miejskiej. A ¿e tak¿e u w³adców cieszyli siê znacznymi wzglêdami ¶wiadczy nastêpuj±ce zdarzenie. Z pocz±tkiem XVII wieku cech trykociarzy popad³ w zatarg z sukiennikami. Sprawa musia³a byæ wielce honorowa, skoro trykociarze wys³ali petycjê a¿ do cesarza, by ten rozstrzygn±³ spór. Cesarz z³aja³ jednak¿e trykociarzy za to, ¿e o¶mielili siê z sukiennikami wej¶æ w konflikt i wymierzy³ im jeszcze grzywnê za zuchwa³o¶æ.

Cech sukienników by³ nadzwyczaj bogaty. Posiada³ na w³asno¶æ liczne m³yny i folusze w mie¶cie oraz w okolicy. W cechu panowa³y surowe regu³y i tradycj± u¶wiêcony ceremonia³. Pe³ne rytua³u by³o przyjmowanie ucznia, czy te¿ egzamin na mistrza. Najbardziej jednak uroczy¶cie wyzwalano ucznia na czeladnika. Odbywa³o siê to wed³ug u¶wiêconego tradycj± scenariusza. Wszystkie te rytua³y mia³y wiele wspólnego z wolnomularstwem, jako ¿e posiada³y z nim podobny, ¶redniowieczny rodowód.

Kilka ciekawostek z regu³ panuj±cych w cechu. Cel by³ jasny: honor i zwarto¶æ cechu, obrona przed obcym elementem i dziedziczno¶æ warsztatów.

Temu celowi s³u¿y³o surowe prawo rodzinne. W rodzinie mistrza mog³y byæ na przyk³ad dwa rodzaje dzieci. A wiêc pe³noprawne dzieci mistrza z licznymi przywilejami cechowymi i te gorsze dzieci, bez praw cechowych, które urodzi³y siê wprawdzie z tych samych rodziców, ale niestety w okresie kiedy ojciec by³ jeszcze zwyk³ym czeladnikiem. Nie nale¿a³o siê wiêc czeladnikom zbytnio ¶pieszyæ z ma³¿eñstwem. Kto sk³ada³ egzamin mistrzowski musia³ byæ ¿onaty lub co najmniej zarêczony, a je¶li ponadto zarêczony by³ z córk± jakiego¶ mistrza, to by³ zwolniony z wielu kosztownych op³at. Córki mistrzów by³y zatem ¶wietn± parti±, wiêc staraj±cych siê o nie, by³o wielu. Có¿ z tego, kiedy mê¿a i tak wybiera³ ojciec. Kto by³ synem mistrza, albo by³ zarêczony z córk± mistrza, chc±c zostaæ czeladnikiem, p³aci³ pó³ talara zamiast trzech, a za egzamin mistrzowski trzy talary, zamiast trzynastu. Otrzymywa³ ponadto wiele innych przywilejów, a gdy zostawa³ mistrzem, uzyskiwa³ prawa wspó³w³a¶cicielskie do niema³ego zreszt± maj±tku cechu. Wdowy po mistrzach zachowywa³y wszystkie uprawnienia zmar³ego mê¿a, z zasiadaniem we w³adzach cechu w³±cznie.

Kary w cechu by³y surowe. Niektóre p³acono woskiem, który by³ potrzebny cechowi, tak¿e radzie miejskiej, na bardzo drogie a niezbêdne ¶wieczki. Funt wosku to by³a do¶æ wysoka grzywna. Do dzi¶ mówi siê, ¿e "gra jest warta ¶wieczki". Surowsze kary siêga³y nawet do trzech lat zakazu zasiadania przy wspólnym stole i wykluczenie z ceremonia³u, kultowego wrêcz, otwierania skrzyni cechowej. Kara polega³a na tym, ¿e ukarany musia³ przychodziæ na ka¿d± uroczysto¶æ, lecz przebywa³ w odrêbnej izbie. Gdyby choæ na jedn± tak± uroczysto¶æ np. ze wstydu siê nie zjawi³, to kara mog³a zostaæ przed³u¿ona nawet o rok.

Wyuczony adept udawa³ siê na wêdrówkê i zatrudnia³ siê w ró¿nych regionach u ró¿nych mistrzów. Ten powszechnie obowi±zuj±cy zwyczaj dotyczy³ tak¿e innych zawodów. Mo¿liwe to by³o, gdy¿ w ca³ej prawie Europie ¦rodkowej panowa³ jeden jêzyk, jêzyk niemiecki. Korzy¶ci z takich wêdrówek by³y wielorakie. M³ody rzemie¶lnik nie tylko poznawa³ inne kraje i obyczaje, ale przede wszystkim zdobywa³ wiedzê o nowych wynalazkach i technologiach, które pó¼niej, ju¿ jako mistrz, wprowadza³ we w³asnym warsztacie. Drogê w ¶wiat otwiera³o mu "¶wiadectwo dobrego pochodzenia", które musia³ uzyskaæ od rady miejskiej. W naszym muzeum zachowa³ siê taki dokument z roku 1730, o formacie ok. 30 na 50 cm, z przywieszon± do niego wielk± pieczêci± miejsk±. W dokumencie tym ¶wiadkowie stwierdzaj± pod przysiêg±, ¿e Johann George Schmiedt pochodzi z prawego ³o¿a i z porz±dnej rodziny, ¿e jest pobo¿ny i nigdy nie nastawa³ na cudz± w³asno¶æ. Na dobrej opinii o rodzicach siê nie koñczy. Czytamy dalej m.in.. ¿e "Dziadkiem ojca by³ szacowny i pracowity Christoph Schmiedt, rolnik i ³awnik s±dowy z ¯ó³kowa (ob. ul. ¦wierczewskiego), a babka ojca czcigodna i cnót pe³na Anna z domu Schmolkin by³a ¶lubn± córk± Martina Schmolkina, mieszczanina ze ¦wiebodzina, oraz czcigodnej i cnót pe³nej Jadwigi z domu Dielingin. Dziadkiem matki by³... itd." Po krótkim opisie cnót pradziadków nastêpuje pro¶ba do w³adz wszystkich cechów o udzielenie m³odzieñcowi pomocy i otoczenie go opiek±. Czeladnik zatrudnia³ siê najczê¶ciej na rok, poczem udawa³ siê na dalsz± wêdrówkê w poszukiwaniu kolejnego zatrudnienia. Terminowanie u wiêkszej liczby mistrzów przynosi³o mu wiêksze do¶wiadczenie, no i po powrocie, rzecz jasna, wiêksze powa¿anie w rzemie¶lniczym ¶rodowisku.

Obowi±zkowa wêdrówka trwa³a od 2 do 4 lat w zale¿no¶ci od zawodu, ale kto nie odby³ przynajmniej jednego roku wêdrówki nie móg³ liczyæ na szacunek i by³ w gronie czeladników traktowany jako niepe³nowarto¶ciowy. W czeladniczym ¶rodowisku nawet nie zwracano siê do niego przez zwyczajowe "ty", lecz przez "pan" (niem. "Siê").

Kontrola jako¶ci sukna by³a niezwykle surowa i drobiazgowa, pocz±wszy od surowca a¿ po gotowy wyrób. Kontrolerzy dopuszczali sukno do handlu dopiero po zakwalifikowaniu go do jednej z trzech klas jako¶ci i oznakowaniu go o³owian± plomb± z odpowiednim symbolem. Na plombie widnia³a równie¿ nazwa miasta, z którego sukno pochodzi³o. Dziêki temu s³ynê³o ¶wiebodziñskie sukno ze swojej wysokiej jako¶ci tak na wschodzie, jak i na zachodzie. Cieszy³o siê ono wielkim powodzeniem miêdzy innymi we Wroc³awiu, Frankfurcie, czy na targach w Lipsku, a w XVI i XVII wieku cech ¶wiebodziñskich sukienników posiada³ nawet w³asne domy towarowe w Gnie¼nie i w Elbl±gu.

Odbudowa po po¿arach

Po¿ary by³y zmor± ówczesnych miast, by³y wielk± tragedi± i nie wolno nam tego bagatelizowaæ, lecz wbrew naszym dzisiejszym wyobra¿eniom miasto szybko d¼wiga³o siê z tego nieszczê¶cia. Straty zreszt± nie by³y a¿ tak g³êbokie. Domy nie kry³y zbyt wielkich dóbr, jedynie sprzêty domowe i narzêdzia pracy. Czê¶æ dawa³o siê uratowaæ, a ci±g³a gro¼ba po¿aru wzmaga³a przezorno¶æ mieszczan. Pieniêdzy nikt na wierzchu nie trzyma³. Albo by³y zakopane w piwnicy w garnku, albo ulokowane w zakupionych za miastem gruntach. Prawie ka¿dy mieszczanin by³ jednocze¶nie rolnikiem, wiêc na swoim polu mia³, albo szybko skleca³ prowizoryczny domek, w którym mo¿na by³o chwilowo zamieszkaæ. Najbardziej poszkodowani byli jak zwykle najbiedniejsi mieszczanie. Tracili wszystko, a ukrytego nie mieli nic.

Po otrz±¶niêciu siê z tragedii, zabierano siê bezzw³ocznie do odbudowy. Drewno, na kredyt lub darmo dawa³a rada z lasów miejskich (Stadtheide), które ci±gnê³y siê a¿ po Jezioro Niesulickie. Ksi±¿ê przewa¿nie zwalnia³ miasto z podatków, danin i ró¿nych innych ciê¿arów, z niektórych, np. po wielkim po¿arze roku 1541, nawet na 16 lat. Czasem ksi±¿ê dawa³ dodatkowe przywileje. Po tym najwiêkszym po¿arze, kiedy sp³onê³o niemal ca³e miasto, nada³ np. przywilej trzeciego dorocznego targu (Jahrmarkt), dziêki czemu zdoby³ sobie przy okazji ogromn± wdziêczno¶æ mieszczan.

Prawo targu bowiem przynosi³o miastu spore korzy¶ci. Miasto szybko d¼wiga³o siê z ruin. Oto jak tak± odbudowê opisuje kronikarz: "Domy powstawa³y ³atwo i szybko. Wykonywano je z kratownicy drewnianej wype³nionej glin±, rzadziej ceg³±. Budowano do¶æ beztrosko. Ledwie wyrównano zgliszcza i sklepiono ma³± piwniczkê, uk³adano kamienie polne p³ytko, lub nawet na powierzchni, k³adziono na nich belki, do których przymocowywano drewnian± konstrukcjê, wype³niano j± glin± zmieszan± ze s³om±, zbijano pod³ogê, lekk± konstrukcjê dachow± pokrywano gontem a po krótkim przeschniêciu bielono i wprowadzano siê".

I tu zdumiewaj±cy paradoks! Niedawna katastrofa stawa³a siê ko³em napêdowym o¿ywienia handlu i rzemios³a. Potrzeba by³o wszystkiego, od guzika, czapki, sukni, butów, p³aszcza po meble, narzêdzia i warsztaty. Któ¿ to móg³ wyprodukowaæ? Oczywi¶cie rzemie¶lnicy! Ci sami, którzy przed po¿arem wyczekiwali klienta teraz nie mogli nad±¿yæ z robot±. I to wszyscy jednocze¶nie! Tak¿e kupcy mogli sprowadzaæ przeró¿ne towary, bo mieszczanie siêgali po zakopane talary i dukaty. Tak to na gruzach i zgliszczach powstawa³ nowy, czêsto jeszcze wiêkszy, dobrobyt.

Bractwo kurkowe

W czasach gdy w³adza centralna nie by³a jeszcze zbyt silna, miasto samo musia³o dbaæ o swoje bezpieczeñstwo. Przed regularn± armi±, uzbrojon± w ciê¿kie armaty, oczywi¶cie nie mia³o ¿adnych szans, ale w czasach czêstych zreszt± wojen i niepokojów, ogromnym zagro¿eniem by³y krêc±ce siê ró¿ne bandy rzezimieszków, a po bitwach grupy maruderów, lub oddzia³y niedobitków. Ci byli bezwzglêdni. Mieli swoje metody. Wpadali do miasta, brali kilku zak³adników spo¶ród znakomitszych mieszczan i wymuszali za nich wysoki okup. Dlatego te¿ ka¿dy mieszczanin pod przysiêg± zobowi±zany by³ do gotowo¶ci i do stawiania siê pod broni± na wyznaczonym odcinku murów i do obrony miasta. Konieczno¶ci± wiêc by³y regularne æwiczenia strzeleckie. Ponadto dwa razy do roku odbywa³y siê konkursy w strzelaniu, a miasto fundowa³o wysokie nagrody, by zapewniæ sobie jak najlepszych strzelców. Dawniej strzelano z kuszy, pó¼niej z broni palnej. Z biegiem czasu powstawa³y bractwa kurkowe, na których spoczywa³ obowi±zek utrzymywania mieszczan w gotowo¶ci obronnej. W bractwie obowi±zywa³o zaprzysiê¿enie, ceremonia³, nakazy, zakazy, kary honorowe, stopnie itd. Tradycje te pielêgnowane s± w wielu miastach, np. w Krakowie, po dzi¶ dzieñ.

Najwa¿niejsze by³o strzelanie królewskie o tytu³ króla kurkowego, którego potem przez ca³y rok traktowano z nadzwyczajnymi honorami. Strzelaniom towarzyszy³y ró¿ne imprezy, którymi ¿y³o ca³e miasto. Szczególnie uroczysty by³ wymarsz na strzelnicê. Piêkne stroje braci kurkowej pod broni± i ze szpadami u boku, przemarsz ze sztandarami i orkiestr± pod ratusz, gdzie do korowodu przy³±cza³ siê burmistrz z rajcami i starszyzn± w od¶wiêtnych, wykwintnych pelerynach. Pochód udawa³ siê pod dom aktualnego jeszcze króla kurkowego. Ten wynosi³ przechowywan± przez siebie skrzyniê z insygniami bractwa i w uroczystym przemarszu udawano siê na strzelnicê. Znajdowa³a siê ona wzd³u¿ muru miejskiego na lewo za bram± Krzy¿ow± a¿ do nastêpnej baszty i mia³a 300 kroków d³ugo¶ci, (dzi¶ - skwer i resztki baszty przy ulicy Wa³owej). Strzelnica zajmowa³a w±ski pas miêdzy murem a fos±, tak wiêc widzowie mogli ogl±daæ widowisko i z muru i zza fosy.

Imprezy takie organizowano z wielkim rozmachem i tak np. w roku 1563 zaproszono go¶ci z ró¿nych miast od Zielonej Góry po Gorzów. By³o wiele cennych nagród. Za pierwsze miejsce nagrod± by³ wó³ warto¶ci 12 talarów (siedmiomiesiêczna pensja nauczyciela), za drugie nagroda warto¶ci 10 talarów itd. Równocze¶nie odbywa³y siê zawody w krêgle, ko¶ci, wystêpy wêdrownych aktorów, muzyków, kuglarzy oraz wiele innych atrakcji. Inne miasta równie¿ zaprasza³y strzelców z s±siedztwa by podnie¶æ w ten sposób rangê swoich imprez. I tak pewien ¶wiebodziñski strzelec wróci³ kiedy¶ ze zdobytym wo³em z Sulechowa, a inny jaki¶ czas pó¼niej tak± sam± nagrodê przyprowadzi³ z Krosna. Powracaj±cych do miasta króli wita³o ca³e miasto i¶cie po królewsku. Widaæ, ¿e ¶wiebodziñscy strzelcy prezentowali nie lada klasê.

Bractwo kurkowe by³o w mie¶cie bardzo znacz±c± instytucj±. Obok swoich statutowych zadañ, dostarcza³o mieszkañcom zabawy, uciechy, rozrywki, muzyki, sztuki, kultury i piêkna, a ponadto znane ono by³o ze swojej szerokiej dzia³alno¶ci dobroczynnej.

Obyczaje

¯ycie rodzinne kilka wieków temu by³o o wiele surowsze ni¿ dzi¶. Bicie ¿on i dzieci w domach mieszczañskich nie nale¿a³o do rzadko¶ci, a i na dworach nie by³o czym¶ niezwyk³ym. ¦wiadczy³o to wrêcz pozytywnie o mê¿czy¼nie, ¿e potrafi trzymaæ rygor w rodzinie. Nawet król pruski Fryderyk Wilhelm I (pocz±tek XVIII wieku) „wychowuj±c" swojego dorastaj±cego syna i nastêpcê tronu, pó¼niejszego króla Fryderyka II, nie szczêdzi³ laski na jego grzbiecie. Oczywi¶cie nie nale¿y tego uogólniaæ, ale do¶æ powszechnie sytuacja bezbronnych dzieci i nie posiadaj±cych wówczas zbyt wielkich praw kobiet, by³a nie do pozazdroszczenia.

Do dzi¶ kobiety nie mog± dowalczyæ siê równego traktowania, a có¿ dopiero 200, 300 czy 400 lat temu. Czy w owych czasach kobieta mog³a oczekiwaæ pomocy, czy choæby otuchy? Tak! Dawa³ j± niekiedy nawet kaznodzieja. Zielonogórski pleban Bernard Fabri, ¿yj±cy w drugiej po³owie XV wieku, uchodz±cy, jak na owe czasy, za umiarkowanego, wyg³asza³ g³o¶ne wówczas kazania. Ukazywa³y siê one drukiem i stanowi³y wzorzec dla innych kaznodziejów. ¦wiebodziñskich oczywi¶cie te¿. Oto jego nauki dla ma³¿onków: „O dobra pani, co masz robiæ w twoich utrapieniach? S³uchaj dobrej rady. Je¶li masz mê¿a k³ótliwego, pijaka, bij±cego ciê, niecierpliwego, b±d¼ cierpliwa. Zno¶ to za grzechy twoje. Niech bêdzie to twój czy¶ciec. Oczy¶cisz siê przez to z grzechów twych. Nie bêdziesz potrzebowa³a w przysz³o¶ci czy¶æca, poniewa¿ Bóg nie karze dwukrotnie za jedn± winê. W zagniewaniu twym odpowiadaj twemu mê¿owi lekko, s³odko i ³askawie... Kochany mê¿u, mo¿e pytasz mnie: Co ja biedny cz³owiek winienem czyniæ z niewiast±? Traktujê j±, jak obchodzi siê z dorszem, który nie jest dobry i u¿yteczny, je¶li siê go nie rozmiêkczy delikatnie biciem. Postêpuj wedle s³ów Ksiêgi M±dro¶ci «Serce harde uderz lask±»... Wielkim ciê¿arem jest znosiæ gniew z³ej kobiety. Albowiem Eklezjastes mówi: «Nie ma z³o¶ci ponad z³o¶liwo¶æ niewiasty i nie ma zagniewania nad gniew kobiety». Poeta za¶ mówi; «Z³a niewiasta jest o trzy asy gorsza od diab³a»".

Rada miejska na swój sposób te¿ interweniowa³a. Oczywi¶cie w zwyk³e bicie ¿on siê nie wtr±ca³a, ale ju¿ za znêcanie siê nad w³asn± ¿on±. ma¿ musia³ zap³aciæ 10 talarów. Zdarza³o siê to jednak niezwykle rzadko, poniewa¿ kobiety siê po prostu prawie nigdy nie skar¿y³y.

Tyle samo musia³ zap³aciæ ¿onaty mê¿czyzna przy³apany u dziewki. Tego ¿ony te¿ nie zg³asza³y, bo choæ nieuniknion± zemstê mê¿a, czy te¿ powa¿ny uszczerbek w bud¿ecie domowym mo¿na by by³o jeszcze znie¶æ, to najgorsze grozi³o jej ze strony z³o¶liwych s±siadek, które oplotkowa³yby j± natychmiast jako tak nieudaczn± ¿onê, ¿e jej biedny m±¿ zmuszony zosta³ do szukania pociechy u innej. I tak to kobiety same zapracowywa³y sobie na w³asn± dyskryminacjê. A mê¿czy¼ni wiedzeni instynktem samozachowawczym nie dopuszczali kobiet do szko³y i wiedzy, bo mog³yby one zbyt szybko zm±drzeæ.

Ka¿de miasto, w ¶redniowieczu i pó¼niej, posiada³o ³a¼nie. Pisze o nich kronikarz bez ogródek: „£a¼nie w ¦wiebodzinie by³y dwie - jedna przy ulicy Baderstraße (ob. G³owackiego), druga w pobli¿u ko¶cio³a. £a¼nie, o których niewiele mo¿na dobrego powiedzieæ, by³y miejscem niedozwolonych kontaktów seksualnych. Prowadzili je balwierze, którzy jednocze¶nie byli golarzami, rwali zêby i opatrywali rany. Prowadzili zawód podejrzany, z którego jednakowo¿ da³o siê dobrze ¿yæ. W sk³ad obs³ugi ³a¼ni wchodzi³y damy i s³u¿±ce k±pielowe. Do wanien podawano przysmaki oraz trunki..." Jak op³acalne by³y to przybytki niech ¶wiadczy zapis, ¿e w roku 1603 niejaki Melchior Schmied wykupi³ przywilej prowadzenia ³a¼ni, za co zap³aci³ 500 szoków mi¶nieñskich - równowarto¶æ 1000 talarów (nauczyciel otrzymywa³ z ratusza 5 talarów na kwarta³). Widaæ jaki to by³ kokosowy interes! Oczywi¶cie, tak jak i dzisiaj, grzmieli wówczas morali¶ci, lecz bezskutecznie. Dla kasy miejskiej w³a¶ciciele ³a¼ni byli bowiem najlepszymi i najbardziej punktualnymi p³atnikami.

Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait, Brustbild der Dichterin nach halblinks im Achteck. Kupferstich um 1825 mit Punktiermanier von L. Buchhorn bei Schumann, Zwickau. Plattengröße ca. 18 x 12 cm, breiterer Rand. Guter Erhaltungszustand. – Die bei Schwiebus (Schlesien) geborene 'deutsche Sappho' war tätig in Tirschtiegel, Schwiebus, Fraustadt, Großglogau und Berlin.
Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait

Od innych nieprawo¶ci ¦wiebodzin te¿ nie by³ wolny. Pos³u¿ê siê s³owami poetki Anny Louisy Karschin, która mieszka³a tu 11 lat od 1738 do 1749 r. jako ¿ona sukiennika, nawiasem mówi±c niez³ego pijaczyny i awanturnika. Napisa³a w jednym ze swych listów:

 

„Mieszczanie w miasteczku ¦wiebodzin ró¿ni± siê tu od ch³opów przekleñstwami, a szlachta od mieszczan opilstwem i ciemnot±".

 

Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait
Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait

Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait
Anna Luise Karschin (1722-1791). Portrait

Mo¿e pisa³a to w rozgoryczeniu, ale przecie¿ by³a ona naocznym ¶wiadkiem tutejszych stosunków. W swoim prawie stuwierszowym satyrycznym utworze poetyckim pisze, ¿e kiedy pewien, oczywi¶cie wymy¶lony przez ni± wêdrowca dotar³ przed bramê ¦wiebodzina to ujrza³ pod drzewem zwi±zan± kobietê. Bohater poematu opowiada dalej:

 

„Z oblicza jej wielki smutek wyziera³
Rêce na plecach jej zwi±zano,
Oczy mia³a pe³ne ³ez, w³osy zmierzwione,
Kiedy podszed³em bli¿ej,
Okaza³o siê, ¿e by³a ni± Sprawiedliwo¶æ,
(...)”

Pani Sprawiedliwo¶æ skar¿y mu siê, ¿e zrabowano jej wagê i miecz i ¿e dawno ju¿ j± z miasta wypêdzono. Miêdzy innymi mówi dalej jakie to pod jej nieobecno¶æ w mie¶cie panuje bezprawie:

 

„Niech siê pan rozejrzy mój przyjacielu
A ujrzy Pan nowiutki dom pod tamt± bram±,
Tam mieszka pewien rajca, szelma w ludzkiej skórze,
Co matactwami sobie ten dom wybudowa³..."

Zamiast komentarza pos³u¿ê siê s³owami Gustawa Zerndta autora trzytomowej historii ¦wiebodzina (1909 r.), który opis ciemniejszych stron ¿ycia ¶wiebodziñskich mieszczan koñczy z optymizmem: „ale oczywi¶cie wiêkszo¶æ mieszczan by³a bogobojna". Pozostañmy przy tym, ale dobrze jest wiedzieæ, ¿e i w przesz³o¶ci nie zawsze by³o idealnie.

Szko³a

Ka¿dy dziejopis z dum± wymienia znakomite osobisto¶ci wywodz±ce siê z opisywanego miasta czy miasteczka. Czyni to zwykle jednym tchem wraz z piêknym opisem szkó³ co sugeruje, ¿e w³a¶nie w tym mie¶cie o¶wiata sta³a na niebywale wysokim poziomie. Nic bardziej z³udnego! W owych czasach tylko zamo¿ni ziemianie i najmo¿niejsi kupcy zatrudniali nauczycieli domowych i mo¿liwie szybko wysy³ali synów do renomowanych szkó³ we Frankfurcie, Berlinie czy Wroc³awiu, by mogli oni tam nastêpnie koñczyæ uniwersytety.

Przeciêtny natomiast rzemie¶lnik, czy drobny kupiec posy³a³ synów do szkó³ki parafialnej (tzw. Trivialschule), gdy¿ innych w tak ma³ym miasteczku jak ¦wiebodzin w XVI, XVII czy XVIII wieku po prostu nie by³o. Do szko³y posy³a³ kto chcia³ i kiedy chcia³ bo przecie¿ obowi±zek szkolny to dopiero druga po³owa XIX wieku i to te¿ nie wszêdzie. D³ugo jeszcze wa¿niejsze by³o wyuczenie syna na czeladnika w ojcowskim warsztacie, a córki na dobr± gospodyniê w maminej kuchni.

Szko³a spe³nia³a ca³kiem inne zadania ni¿ dzi¶. Uczono modlitw, ministrantury, pie¶ni ko¶cielnych bo ch³opcy byli przecie¿ podstaw± chóru ko¶cielnego. Ponadto szko³a by³a przechowalni± ch³opców by nie psocili ani w domu ani w mie¶cie. Uczono trochê czytania na biblii, wreszcie pisania na drewnianych deszczu³kach, pó¼niej na tabliczkach z ³upku.

Nie próbujmy porównywaæ tych szkó³ do dzisiejszych. Przecie¿ dopiero co Gutenberg wynalaz³ druk, a papier by³ rarytasem. Pomy¶lmy, zaledwie 60 lat temu, a pamiêta to wielu starszych czytelników, u¿ywano jeszcze w niektórych regionach Polski tabliczki i rysika miast zeszytu i d³ugopisu. Poziom ówczesnych szkó³ zale¿a³ od wielko¶ci miasta, zaanga¿owania proboszcza, pó¼niej pastora, od poziomu nauczyciela, a przy braku takiego od ucz±cego organisty czy kantora. Szczególnie niski by³ poziom w okresie wojen religijnych. Zwyciê¿a³a raz reformacja, to znów kontrreformacja i za ka¿dym razem po prostu przepêdzano nauczyciela nies³usznego wyznania. Jaka by jednak nie by³a ta szko³a, to stanowi³a ona i tak ogromny postêp wobec wcze¶niejszego, niemal powszechnego analfabetyzmu.

Do XVII wieku nauczanie dziewcz±t w ogóle nie wchodzi³o w grê. Przytoczê jeden tylko, ale znamienny przyk³ad. Wspomniana ju¿ poetka Anna Karschin pisze w jednym ze swoich pó¼niejszych listów, ¿e w 1730 roku, kiedy by³a ma³± dziewczynk±, jej stryjeczny dziadek, emerytowany urzêdnik, uczy³ j± czytaæ w oparciu o bibliê, wbrew zdecydowanemu sprzeciwowi babki.

Nawet chóry ko¶cielne by³y dla dziewcz±t niedostêpne. By³y one wy³±cznie mêskie, a g³osy sopranowe wykonywali ch³opcy przed mutacja g³osu. Tê ¶redniowieczn± i pó¼niejsz± tradycjê utrzymuj± do dzi¶ niektóre chóry np. Poznañskie S³owiki.

A wracaj±c do poziomu szkó³, to jaki¿ móg³ on byæ w przera¼liwie prze³adowanych klasach, przy jednoczesnym braku nauczycieli. Król Fryderyk II wyda³ nawet polecenie zatrudniania inwalidów wojennych, niezale¿nie od ich wykszta³cenia, jako nauczycieli. Za³atwia³ tym samym dwie sprawy: troskê o szko³y i o swoich licznych weteranów. Pisze historyk Gustav Zerndt, ¿e wizytacja szkól w roku 1835 (to niespe³na 170 lat temu!) stwierdzi³a w ¦wiebodzinie tak ogromne prze³adowanie klas, ¿e magistrat z w³asnych ¶rodków musia³ za³o¿yæ tzw. Woln± Szko³ê (Freischule) dla dzieci, których rodziców nie staæ by³o na op³aty szkolne. Przyjêto do klasy I 40 ch³opców i 49 dziewcz±t, jednak¿e liczba ich szybko przekroczy³a 100. Dzieci uczy³y siê w jednym pomieszczeni, a zim± w godzinach rannych przy ¶wietle lampek oliwnych.

Rok pó¼niej, wed³ug sprawozdania szko³y ewangelickiej dla rz±du królewskiego klasy liczy³y:

klasa ch³opców mieszczañskich - 40
zwyk³a klasa ch³opiêca - 74
klasa dziewcz±t mieszczañskich - l04
ch³opiêca klasa elementarna - 125
dziewczêca klasa elementarna - 96
mieszana klasa ni¿sza - 200

Choæ frekwencja pozostawia³a zwykle du¿o do ¿yczenia, to liczby te wprawiaj± nas dzi¶ w os³upienie.

Uczniów nie bito, lecz wymierzano przepisow± karê ch³osty - obficie ale wed³ug ¶cis³ego regulaminu i rytua³u. Okre¶lona by³a nawet ilo¶æ razów kijem, pó¼niej trzcink± bambusow± oraz czê¶æ cia³a (d³onie wzglêdnie siedzenie), w któr± dana kara mia³a zostaæ wymierzona. W owych czasach nawet m³ody ksi±¿ê czy nastêpca tronu otrzymywa³ od domowego nauczyciela karê cielesn±, tyle ¿e w zastêpstwie królewicza ch³ostê odbiera³, bêd±cy zawsze pod rêk±. specjalnie op³acony ch³opiec do bicia.

Ch³ost± karano: rozmowy, psoty, b³êdy ortograficzne, pomy³ki w tabliczce mno¿enia itp. - wszystko mia³o sw± „wymiern± cenê". Niektórzy pedagodzy wymierzali jednak karê z tak± gorliwo¶ci±, ¿e budzi³o to sprzeciw nawet ostro bij±cych rodziców. Kara ch³osty obowi±zywa³a w Niemczech do koñca II wojny ¶wiatowej, a w Anglii bodaj 20 lat d³u¿ej. I nie to jest zdumiewaj±ce, ¿e parlament angielski po wieloletnich debatach zniós³ tê karê tak pó¼no, lecz to, ¿e po kilkunastu latach wp³yn±³ do Izby Gmin wniosek o przywrócenie w Anglii kary ch³osty, gdy¿ domagali siê tego rodzice. Co¶ w tym jednak jest!

Mimo, ¿e tytu³y nauczycieli brzmia³y nadzwyczaj godnie: rektor, konrektor, baccalaureus to niezale¿nie od konfesji szko³y nauczyciele klepali biedê. Nic nowego pod s³oñcem! Z ratusza otrzymywa³ nauczyciel np. w XVI wieku 5 talarów na kwarta³ i czasem prawo do posiadania jednej sztuki byd³a, która mog³a siê pa¶æ na miejskich ³±kach pod opiek± miejskiego pastucha. Z tego nie da³o siê ¿yæ. Utrzymywa³ siê wiêc z datków od rodziców tzw. Schulgeld, a ponadto ze zwyczajowych odwiedzin domów swoich uczniów. Po prostu chodzi³ „po kolêdzie" i zbiera³ prezenty oraz datki pieniê¿ne. Ta forma utrzymywania siê nauczycieli przetrwa³a do po³owy XIX wieku. Nic dziwnego, ¿e lepsi nauczyciele przenosili siê szybko do ratusza na pisarzy. St±d czêsty brak nauczycieli.

Przyk³adem trudno¶ci z pozyskaniem dobrego nauczyciela i konieczno¶ci tolerowania byle jakiego, mo¿e byæ ¶wiebodziñski kantor Hille, któremu w roku 1728 specjalna komisja rady miasta, na wniosek rodziców zarzuci³a opiesza³o¶æ, lenistwo, brak recytacji uczniów w niedzielê palmow±, brak pie¶ni chóralnej quem Pastorum na Bo¿e Narodzenie, a ponadto trunkowo¶æ, nadmierny rygoryzm i opryskliwo¶æ. Na dziesiêciu arkuszach odpiera³ zarzuty, zrzuci³ znaczn± czê¶æ winy na rodziców, na brak kadry pomocniczej, na nieudolno¶æ uczniów, ale na zakoñczenie obieca³ poprawê. Pracowa³ jeszcze 17 lat!

Na koniec pere³ka. Protokó³ z egzaminu kwalifikacyjnego na nauczyciela z roku 1729 z jakiej¶ pod¶wiebodziñskiej miejscowo¶ci. Ukaza³ siê on w roku 1935 w miejscowym „Heimatkalender". Autor Arthur Nath nie podaje nazwy miejscowo¶ci, pewnie by nawet po 200 latach nie naraziæ jej mieszkañców na drwiny. Protokó³ ukazuje dobitnie ówczesne wymagania stawiane kandydatom na nauczyciela oraz poziom jaki oni reprezentowali. Ale nie dziwmy siê, przecie¿ szko³y kszta³c±ce nauczycieli powstawa³y dopiero w XIX wieku.

Do egzaminu przyst±pi³o piêciu kandydatów. Pierwsza jego czê¶æ (¶piew) odby³a siê publicznie w ko¶ciele a druga przed komisj± na plebani. Oto protokó³ z tego egzaminu w bardzo du¿ym skrócie, szczególnie w odniesieniu do czterech ostatnich kandydatów:

1. Jacob Mehl, tkacz z D. Ma piêædziesi±tkê za sob±. Za¶piewa³ trzy pie¶ni ko¶cielne, jednak melodia wpada³a w zupe³nie inne pie¶ni. G³os s³aby, kilkakrotnie zapiszcza³, co nie powinno byæ. Przeczyta³ fragment z biblii z 10 b³êdami. Sylabizowa³ inny fragment bez b³êdów. Czytanie trzech rodzajów pisma odrêcznego - s³abo i zacina³ siê. Na trzy wolne pytania da³ odpowiedzi satysfakcjonuj±ce. Recytowa³ fragment katechizmu, m.in. Dakalog. bez b³êdów. Dyktando - trzy linijki - 5 b³êdów; w rachunkach te¿ niezbyt bieg³y.
2. Martin Ott, szewc. Dyktando - trzy linijki — 4 b³êdy; w rachunkach ca³kowicie niedo¶wiadczony.
3. Friedrich Loth. podoficer, inwalida wojenny, bez nogi. Dyktando - trzy linijki - jednak 8 b³êdów. Z rachunków zna dodawanie i trochê odejmowanie.
4. Johann Schlütt, kotlarz. Trzy linijki dyktanda - litery napisane poprawnie, ale b³êdów 10. Z rachunków zna tylko dodawanie.
5. Philipp Hopp, ju¿ stary, u³omny, 60-cio letni krawiec. Pisma odrêcznego nie czyta. W dyktandzie napisa³ trzy wyrazy - nieczytelne. Rachunków nie zna wcale, liczy na palcach jak ma³e dziecko.

Ostatecznie, po d³ugiej naradzie, na nauczyciela wybrany zosta³ Jacob Mehl.

W³odzimierz Zarzycki


komentarz[0] |

© 2001-2012 by Robert Ziach C&Co. A.G.™ ® 2012 by Schwiebus.pl
Wszelkie prawa zastrze¿one.

0.025 | powered by jPORTAL 2