Świebodzińska Gazeta Powiatowa
Wydanie Nr 10[166] 2005
Gdy po traktacie wersalskim wiele połączeń kolejowych okazało się zbędnych, w przypadku ważniejszych stref wymagających regularnej komunikacji, cześć linii skorygowano, przystosowując je do dalszej eksploatacji w obrębie nowych, wschodnich granic terytorialnych Niemiec.
Przykładem może być przywrócenie regularnego połączenia kolejowego pomiędzy Świebodzinem a Międzyrzeczem, pierwotnie (od czasu wybudowania całej linii w 1885 roku) biegnącego przez Zbąszyń. W związku z nowym przebiegiem granic zaistniała potrzeba bezpośredniego połączenia linii Świebodzin-Zbąszyń (miasto to znalazło się na terenie Polski) oraz Zbąszyń-Międzyrzecz. Wybudowano zatem nowy tor w kształcie łuku, o długości 1,3 km, dzięki któremu jadąc ze Świebodzina do Międzyrzecza, nie trzeba było przekraczać granicy polsko-niemieckiej.
Odnoga powstała na wysokości małego budynku z czerwonej cegły, położonego 8,3 km od Szczańca oraz 5,5 km od Zbąszynia. Odległość do granicy państwa wynosiła 4 km.
Z chwilą rozpoczęcia prac związanych z nowopowstającym Zbąszynkiem, po jego zachodniej stronie, tuż przy wspomnianym miejscu, pomiędzy równorzędnymi wówczas drogami prowadzącymi z Dąbrówki do Chlastawy oraz Kosieczyna, utworzono mały peron, który pełnił funkcję przystanku osobowego "Kosieczyn". Umożliwiał on pierwszym mieszkańcom nowopowstającego osiedla kolejowego (Zbąszynka) dojazd do powiatowego miasta Międzyrzecza. Poza peronem pasażerskim, tuż przy wspomnianym małym budynku, utworzono również, ważną wtedy, część towarową.
Ponieważ wspomniany odcinek głównego toru, powstałego już w 1870 roku, do lat dwudziestych był jeszcze szlakiem jednotorowym, budynek z czerwonej cegły spełniał tuż po oddaniu magistralnej drogi kolejowej rolę posterunku "odstępowego". Pierwotna jego rola, aż do chwili położenia drugiego toru, polegała na obsłudze oddalonej o około 2 km w kierunku zachodnim mijanki, dzięki której mogły się wyminąć dwa jadące z przeciwka pociągi.
Z chwilą położenia drugiego toru, rola wspominanego obiektu ograniczyła się jedynie do obsługi przejazdu na drodze Dąbrówka - Kosieczyn, przeciętej później Zbąszynkiem, na której później położono asfalt. Warto dodać, że droga łącząca Dąbrówkę z Kosieczynem była wtedy równorzędnej klasy, jak ta z Dąbrówki do Chlastawy.
Z chwilą utworzenia połączenia Szczaniec (Świebodzin) z Międzyrzeczem, mały ceglany budynek w dalszym ciągu był niezbędny, rozpoczynając służbę jako posterunek odgałęźny. Obsługiwał również inne nowo budowane rozjazdy, tymczasowo powstałej stacji.
Dalsze udoskonalenia wspomnianego obiektu oraz zagospodarowywanie przynależnego do niego gruntu trwało nadal, ponieważ materiały budowlane, konieczne przy powstawaniu nowego dworca granicznego, wymagały miejsca umożliwiającego ich rozładunek. Taką rolę zaczął spełniać przystanek "Kosieczyn", którego funkcja wbrew pozorom okazała się bardzo ważną. Powstała tam rampa wyładunkowa oraz tor bocznicowy, służący do odstawiania wagonów ładownych.
Początkowo część pociągów rozpoczynało oraz kończyło tutaj bieg, jeden nawet tu "nocował". Później wprowadzono uporządkowany, regularny ruch pasażerski, gdzie relacja pociągów odbywała się pomiędzy Gorzowem a Świebodzinem. Z chwilą otwarcia stacji jeździły tu trzy pary pociągów na dobę, w relacji Świebodzin - Gorzów oraz Świebodzin - Kosieczyn. W miarę doskonalenia rozkładu jazdy ich ilość zwiększono do 4 w relacji Świebodzin - Gorzów i z powrotem.
Odległość, pomiędzy Świebodzinem a Gorzowem wynosiła 90,9 km, a czas przejazdu zajmował równe 4 godziny. Przejechanie 19,2 kilometrowego odcinka toru pomiędzy Kosieczynem a Świebodzinem wymagało 33 minut. Odległość pomiędzy Kosieczynem a Gorzowem (71,7 km) pokonywano w ciągu 3 godzin i 16 minut.
Z chwilą wybudowania Zbąszynka, a wraz z nim części osobowej, pociągi zaczęły wjeżdżać bezpośrednio na nowo oddany dworzec osobowy, co wiązało się z oddaniem do użytku toru o długości 3,2 km, łączącego linię międzyrzecką z nowo uruchomionym dworcem granicznym. Stację Kosieczyn zamknięto, pozbawiając leżące obok niej tory jakiegokolwiek znaczenia kolejowego.
Warto dodać, że połączenie z Międzyrzeczem miało trzy warianty: począwszy od bezpośredniego, ze Zbąszynia, później poprzez Kosieczyn, kończąc na aktualnym do Zbąszynka.
Długość toru pomiędzy Zbąszyniem a Międzyrzeczem wynosiła 31,9 km, natomiast ze Świebodzina przez Kosieczyn dokładnie 43,1 km. Obecnie długość linii kolejowej ze Zbąszynka do Międzyrzecza równa się 30 km.
Ponieważ nowo powstały tor do Zbąszynka przeciął w poprzek, istniejący już, niepotrzebny stary nasyp berliński, komunikacja wschód-zachód odbywała się docelowo przez Zbąszynek, a zbędna tymczasowa stacja Kosieczyn, nie spełniała już żadnej roli. Tory w jej obrębie całkowicie zdemontowano, natomiast mały budynek z czerwonej cegły zaadoptowano na mieszkania. Nie przypuszczano wtedy, że pozostanie on jedynym trwałym symbolem opisywanej wyżej "białej plamy" lokalnego kolejnictwa.
Ponieważ stacja "Kosieczyn" istniała jedynie przez 7 lat, jej ważna rola, z powodu skoncentrowania uwagi na powstającym Zbąszynku oraz wojny, została pominięta we wszelkich opracowaniach, natomiast przez byłych mieszkańców Zbąszynka zapomniana.
Miłosz Telesiński
Na dworcu kolejowym czas dawno stanął. Wszystko jak za komunizmu... - To wstyd dla naszego miasta - mówią ludzie.
Międzynarodowa stacja. Kilka razy dziennie zatrzymują się tu pociągi jadące do Frankfurtu oraz eurocity do Berlina. I z powrotem. - Płonę ze wstydu, gdy muszę tu przychodzić - mówi pani Helena. - Do czego to podobne, żeby w XXI wieku coś takiego jeszcze straszyło! Od 40 lat nic się tu nie robi! Jak było za komuny, tak jest i teraz!
Pani Helena czeka na znajomą z Poznania. Jej koleżanka już nie pyta, dlaczego dworzec przypomina ponury dom z horroru. - Nie pyta, bo ja nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego tak jest - mówi starsza pani.
Było przytulnie
Brzydka, bura elewacja z cegły. Okropne metalowe i powyginane drzwi. Przed wejściem błoto i kałuże. Poczekalnia, w której zimno i nieprzyjemnie. Żółtawe i bordowe ściany pokryte napisami. Betonowa, nierówna posadzka, po której gdzieniegdzie walają się papiery. - Nikt o to nie dba - wzdycha kasjerka. W kasie pracuje od 26 lat. Pamięta dworzec przytulny, ciepły i z barem. - Nigdy nie było tu ładnie, ale teraz jest tragicznie - mówi. Przytulny dworzec pamięta także Jerzy Wróbel z Wilkowa. Często tu przyjeżdżał. - Ubikacje były na miejscu - wspomina. - Herbatkę można było wypić...A teraz strach wieczorami przysiąść.
W miejscu, gdzie kiedyś był bar, J. Wróbel prowadzi teraz sklep ze starociami. Zimno tu i nieprzyjemnie. Jak w całym budynku. - Jest tu koszmarnie, ale mnie to nie obchodzi, bo ja nie stąd - wzrusza ramionami Darek z Gubina. Co innego Stanisław Górniak. Do Świebodzina przyjechał 17 lat temu. Często korzysta z kolei. - Nie lubię tego dworca - przyznaje. - I boli mnie, że tak tu brzydko.
Zwykłe niechlujstwo
Dworzec należy do centrali PKP SA w Poznaniu. Odpowiedzialna za zarządzanie jest Małgorzata Adamiec. Widziała budynek w Świebodzinie. I przyznaje, że budzi nieprzyjemne doznania. - Ale nie mamy pieniędzy na remont - mówi. Może w przyszłości... W zeszłym roku udało się jedynie odmalować poczekalnię.
M. Adamiec uważa, że dobrym rozwiązaniem byłaby wspólna inwestycja z gminą. Kilka lat temu PKP zwróciło się z taką propozycją. - Ale odzewu żadnego nie ma do dziś - twierdzi. Burmistrz Dariusz Bekisz wie, że dworzec nie jest dobrą wizytówką miasta. Wstydzi się, ale bezradnie rozkłada ręce. - Nic zrobić nie możemy - tłumaczy. - Bo to nie nasz obiekt. To tak, jakby gmina dała pieniądze na remont prywatnego domu. Dworzec jest paskudny, ale tylko dobra wola właściciela może poprawić jego wygląd.
Rafał Wdowczyk w Świebodzinie jest przejazdem. Jeździ po Europie, ale takiego dworca nigdzie nie widział. - To zwykłe niechlujstwo - uważa. W Kaliszu, gdzie mieszka, dworzec wyremontowano kilka lat temu. - Jest zadbany i bardzo ładny - chwali. - Więc jak się chce, to wszystko można zrobić. Tutaj tych chęci brakuje.
Danuta Kuleszyńska
PKP remontuje dworce, by przyciągnąć inwestorów
Radio Zachód
27 marca 2006 r.
W całym województwie lubuskim można wynająć, wydzierżawić lub kupić 82 obiekty kolejowe
Polskie Koleje Państwowe zaczynają pozbywać się swoich nieruchomości. W całej Polsce chce sprzedać lub wynająć ponad 2200 obiektów, a w naszym województwie - 82. Oferty dotyczą głównie magazynów, warsztatów, biur, garaży, które w większości są do wynajęcia. Ale można też wynająć część dworca kolejowego. Tak jest m.in. w Zielonej Górze, gdzie dworzec już jest remontowany, by poprawić jego atrakcyjność, a przez to przyciągnąć inwestorów i na nim zarobić. PKP włoży co najmniej 2 mln zł w ocieplenie budynku, zmianę elewacji, ogrzewania, wentylacji i posadzki wewnątrz budynku. Jak twierdzi Ryszard Pluciński, dyrektor oddziału PKP Dworce Kolejowe w Poznaniu, już są chętni, by na parterze zrobić kawiarenkę połączoną z poczekalnią. - Jeszcze na piętrze jest 367 m kw. wolnej przestrzeni do zagospodarowania, ale nie ma na nią chętnych. Zrobimy z tego część administracyjną, gdzie przeniosą się pracownicy różnych spółek PKP, a te obiekty, które zajmują teraz będę mógł sprzedać na wolnym rynku i zarobię - mówi Pluciński. Jak zapewnia, w przyszłym roku zacznie się też remont gorzowskiego dworca, by i tamten obiekt zaczął żyć.
PKP zamierza też część swoich nieruchomości sprzedać. Głównie są to grunty niezabudowane. Najwięcej takiej ziemi jest w Żarach, Żaganiu, Nowej Soli, Bytomiu Odrzańskim czy Lubsku. W Zielonej Górze do kupienia jest działka o powierzchni ponad 4 tys. m kw., niedaleko ronda przy ul. Batorego. Kiedyś była tam stacja paliw PKP i pompownia.
Jak mówi Grzegorz Tomaszewski z PKP Nieruchomości, obecne oferty obejmują zaledwie ok. 30 proc. wszystkich budynków czy gruntów, którymi dysponuje PKP. - Nie wszystkie mają jednak uregulowaną sytuację prawną albo po prostu inne spółki PKP są nimi zainteresowane, a one mają pierwszeństwo. Ale cały czas przygotowujemy kolejne oferty - tłumaczy Tomaszewki.
PKP SA ma 93 tys. działek gruntowych o ogólnej powierzchni 109 tys. ha oraz ponad 43 tys. budynków o ogólnej powierzchni użytkowej 6 mln m kw. Wśród nieruchomości jest ponad 3200 budynków dworcowych, w tym blisko 1700, które nadal funkcją jako dworce.
Beata Tokarz
A co z naszym dworcem??
Sprzątanie przy torach
Czy nasze dworce muszą wyglądać jak meliny? Kilka z nich ma szansę na remonty, ale większość trzeba sprzedać. Tylko na kupno brakuje chętnych.
Teraz za 1,5 mln zł remontowany jest dworzec w Zielonej Górze. Zostanie ocieplony i dostanie nową elewację. Po wymianie centralnego ogrzewania zmieni się też zupełnie jego wnętrze. To jeden z większych dworców w regionie, ale od lat działa w nim tylko kilka kiosków z prasą i napojami. - Szukaliśmy chętnych do działalności gastronomicznej i handlowej, ale nikt nie zgłosił się - mówi Witold Rogala, dyrektor ds. inwestycji oddziału spółki PKP Dworce Kolejowe w Poznaniu. Firma zajmuje się największymi tego typu obiektami w Polsce.
W przyszłym roku odnowiony będzie też dworzec w Gorzowie Wlkp.
Gminy wolą podatki
Prawdziwy problem jest z małymi dworcami. W regionie jest ich aż 167, a działają tylko 43. Większość nieczynnych to ruina, ale w rejestrach kolejowych są wciąż wpisane. - Dopóki minister transportu nie zlikwiduje linii, to budynków nie możemy ani sprzedać, ani przekazać. Mimo że pociągi nie jeżdżą od 20 lat - wyjaśnia Roman Nowacki, zastępca dyrektora poznańskiego oddziału spółki Zakładu Gospodarki Nieruchomościami, która jest właścicielem małych dworców.
Minister zlikwidował formalnie linie: Sulechów - Konotop, Sulechow - Świebodzin, Przemków - Kożuchów, Sieniawa Żarska - Jasień, Gorzów - Chyrzyna. Wszystkie obiekty dworcowe przy tych trasach trafią do gmin lub zostaną sprzedane. Samorządy nie chcę ich przejmować, np. za niezapłacone podatki. Wolą gotówkę. Zakład rozesłał 22 oferty, a zainteresowanych nieruchomościami jest tylko dziewięciu wójtów lub burmistrzów. Na właścicieli czeka prawie sto budynków!
Kilka pod młotek
Co stanie się z dworcami przy czynnych liniach? Niektóre z nich, np. w Lutolu Suchym, Budachowie, Sulechowie, Wschowie czy Bytomiu Odrzańskim zostaną odmalowane.
Kilka dworców, m.in. w Szprotawie PKP sprzeda. Na ten akurat są już chętni.
Ale Mirosława Kierkus z Przychodni Lekarskiej Medicus, która współdzierżawi budynek dworca zastrzega: -Jesteśmy gotowi wykupić budynek, ale pod warunkiem, że zaproponuje nam się przyzwoitą cenę i policzy wydatki, które już ponieśliśmy. Tylko w moim przypadku wyniosły ponad 70 tys. zł.
Mocno zmieni się też budynek dworca w Żarach. Ma być gruntownie odnowiony.
- Dworce przestaną szpecić. Nie zrobimy tego jednak w rok czy dwa - mówi Nowacki.
Będzie więcej pociągów
Już w tym roku między Berlinem a Poznaniem pojedzie regionalny ekspres. Przybędzie też w regionie kilka połączeń. Między innymi na trasie Zielona Góra - Szczecin.
Trzy województwa: lubuskie, zachodniopomorskie i wielkopolskie zaczęły współpracę, aby usprawnić komunikację kolejową na swoim terenie. Ma być ona tak zorganizowana, aby pasażer mógł płynnie podróżować po tym terenie, a nie tylko dojeżdżać do stacji granicznych i czekać godzinami na kolejny pociąg. I tak nowością będzie od tego roku pociąg z Poznania do Berlina, który w Lubuskiem pojedzie przez Zbąszynek, Świebodzin i Rzepin. Na bilet wykupiony w Poznaniu będzie można w stolicy Niemiec korzystać za darmo z komunikacji miejskiej. Trwają rozmowy, czy bilet o takich uprawnieniach będzie można kupić też na lubuskich stacjach.
Już w tym roku na wielu trasach, m.in. Zielona Góra - Kostrzyn - Szczecin, Kostrzyn - Gorzów - Krzyż czy Zbąszyń - Zbąszynek zaczną jeździć nowe szynobusy. Planuje się też odtworzenie połączenia Żary - Głogów oraz Żary - Węgliniec.
W województwach trwają też rozmowy o utworzeniu nowych spółek przewozowych, które mogłyby zastąpić PKP. Głównym powodem są zbyt wygórowane żądania finansowe kolejarzy za świadczone usługi. Najbardziej zaawansowany jest w tym Poznań. Być może miejsce PKP zajmie tam niemiecki przewoźnik Deutche Ban.
(wak)
Będą remontować linie kolejowe
Radio Zachód
30 czerwca 2006 r.
Lubuscy kolejarze szykują się do dużych remontów linii kolejowych w całym regionie.
Wiadomo, że w 2007 roku na naprawę torów lubuski oddział Polskich Linii Kolejowych wyda niemal dwa razy więcej pieniędzy niż w tym roku. Jak mówi Jolanta Soboczyńska z zakładu PLK w Zielonej Górze, najwięcej prac wykonanych zostanie na tzw. "Odrzance", która do 2013 roku ma się stać główną trasą ekspresową ze Świnoujścia do Wrocławia.
Polskie Linie Kolejowe chcą także naprawić tory na odcinku Zielona Góra - Poznań, tak aby jeżdżące tą trasą pociągi mogły jeździć szybciej niż 80 km/h. W przyszłym roku niezbędne prace modernizacyjne prowadzone też będą na lubuskim odcinku trasy Warszawa - Kunowice, głównie na stacjach w Świebodzinie i Zbąszyniu.
Oprócz zaplanowanych remontów PLK zastanawia się także nad budową kolejowej obwodnicy Czerwieńska, o co zabiegają od dłuższego czasu władze samorządowe województwa lubuskiego. Wybudowanie kilkunastokilometrowego torowiska pozwoli skrócić czas przejazdu na trasie Zielona Góra - Poznań co najmniej o pół godziny.
A. Steciąg
Do pracy i szkoły na pieszo?!
Dzień za Dniem
Wydanie 4 [267] z dnia 24 stycznia 2007 r.
PKP chce likwidować połączenia
Aż dwadzieścia dwa pociągi mogą zniknąć od 1 lutego z rozkładu jazdy. Czarną listę podały Lubuskie Zakłady Przewozów Regionalnych. M.in. niektóre połączenia mają być zlikwidowane na trasie Zbąszynek - Rzepin.
Jest to efekt sporu między lubuskimi kolejarzami a urzędem marszałkowskim. Poszło o pieniądze. Jeszcze w grudniu minionego roku w rozkładzie figurowało 130 połączeń kolejowych w województwie. Od lutego może ich być znacznie mniej.
Realna groźba likwidacji pociągów wisi też nad dojeżdżającymi do pracy i szkół mieszkańcami naszego powiatu, który leży na objętej cięciami linii Zbąszynek - Rzepin.
- Osoby z PKP siedzące za biurkami są chyba niedoinformowane. Łatwo jest jednym machnięciem długopisu skreślić połączenia, które dla wielu ludzi i uczniów są "być albo nie być" - mówi Urszula Florczak, mieszkanka Toporowa, dojeżdżająca do pracy w Świebodzinie i jednocześnie radna gminna. - Przecież tymi pociągami nie jeździ kilkanaście osób, ale kilkaset, w tym kilkudziesięciu uczniów.
W ostatnich latach na terenie Świebodzina powstały nowe miejsca pracy. Ludzie mogą zarabiać, utrzymać rodziny. - Dla nich dobry dojazd jest równie ważny jak sama praca - dodaje. Takie osoby nie mogą liczyć też w razie czego na autobusy, których po prostu nie ma, lub ich przyjazdy i odjazdy są nie dopasowane do godzin pracy czy nauki.
U. Florczak wraz z innymi dojeżdżającymi zebrała 229 podpisów, które wraz z protestem zostaną przesłane do marszałka województwa lubuskiego Krzysztofa Szymańskiego. - To są podpisy osób dojeżdżających z Toporowa i Kosobudza. Wkrótce taką samą akcję przeprowadzą mieszkańcy Torzymia - wyjaśnia. - Najbardziej chodzi nam o młodzież, o uczniów, którzy dojeżdżają do szkół. Dorośli, którzy dojeżdżają do pracy świadomie się zdecydowali na takie rozwiązanie. Tylko dlaczego cierpieć mają na tym młodzi ludzie, którzy dopiero zaczynają wchodzić w dorosłość? - pyta.
Mieszkańcy Toporowa nie mogą się pogodzić z utratą pociągu relacji Rzepin - Zbąszynek, który z ich miejscowości odjeżdża kilka minut po siódmej. - To połączenie było bardzo dobre, tak, że każdy mógł zdążyć na zajęcia lub do pracy - mówi Florczak. Wyjaśnia, że wraz z chwilą wycofania połączenia uczniowie i dorośli będą musieli korzystać z pociągu, który z Toporowa wyjeżdża już o godz. 5.50. - Co taka młodzież ma robić w Świebodzinie przez dwie godziny i to jeszcze rano - zastanawia się U. Florczak. - Zwłaszcza, że z powrotem do domu wyjeżdżają dopiero przed piątą po południu, czyli nie tak od razu po lekcjach.
- Problem dojeżdżających uczniów nie jest mi obcy - mówi z kolei Wanda Zięba, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych w Świebodzinie. Przyznaje, że nie rozumie motywów, jakimi kieruje się PKP. - W naszej szkole ponad 30 procent uczniów to osoby dojeżdżające - wyjaśnia.
W. Zięba tłumaczy, że jej szkoła robi co tylko może by ułatwić życie dojeżdżającym uczniom. - Zaczynamy lekcje celowo 10 - 15 min. po ósmej, szkoła jest otwarta już od samego rana, ale to i tak na niewiele się zdaje. Trudno jest realizować założenia szkoły, jeśli wielu uczniów musi się wcześniej zwolnić z lekcji by zdążyć na transport do domu. Tacy dojeżdżający uczniowie nie mogą w pełni korzystać z oferty zajęć pozalekcyjnych oferowanych przez szkołę - wyjaśnia dyrektorka. Twierdzi, że bez wahania podpisałaby się pod protestem mieszkańców. - Utrudnianie dojazdów szkodzi przede wszystkim uczniom. To ma się nijak do wyrównywania szans np. młodzieży wiejskiej pozbawionej możliwości uczestniczenia w zajęciach.
- Ja już nawet nie mam sił żeby to komentować - mówi Jolanta Waszczuk, dyrektor Świebodzińskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. - Poczynania kolei można przyrównać do absurdu. Jak można uderzać w taki sposób w najbardziej potrzebujących, a takimi są nasi uczniowie - denerwuje się. - Najpierw mieliśmy kłopoty z konduktorami, którzy wyrzucali naszych uczniów z pociągów, a teraz dowiaduję się o wycofaniu części połączeń.
W SOS-W uczy się kilkudziesięciu uczniów z miejscowości położonych na trasie pociągum m.in. z Rzepina, Słubic, Boczowa, Toporowa, Zbąszynka. - Nasza szkoła jest czynna od godz. 7.00 rano. Uczniowie mogą skorzystać ze świetlicy. Jednak nie widzę możliwości otworzenia szkoły już o godz. 6.00, a wszystko na to wskazuje, że o tej godzinie będą już pierwsi uczniowie. Nie mogę przymusić nauczycieli, by o tej porze zaczynali pracę - tłumaczy J. Waszczuk. W ramach szkół działa internat, w którym nie ma już miejsc. - Internat jest rozwiązaniem połowicznym. Przecież dziecko z miejscowości pod Świebodzinem nie zamieszka w nim, bo najczęściej jego rodziców nie stać na to - mówi dyrektorka. - Na pewno będę interweniowała w PKP - obiecuje. - Taka sytuacja jest nienormalna.
Kasowanie połączeń jest efektem sporu urzędu marszałkowskiego z lubuskimi kolejarzami. PKP chciały dostać ponad 24 mln zł, ale władze samorządowe umieściły w budżecie kwotę mniejszą o 4 mln. W wypowiedzi udzielonej "Gazecie Wyborczej" Grzegorz Dwojak, dyrektor Lubuskich Przewozów Regionalnych powiedział: - Nie jesteśmy w stanie utrzymać wszystkich linii. Nasze koszty i tak już zmniejszyliśmy, choćby redukując zatrudnienie. Jednak cięcie połączeń jest konieczne. Dodał, że zlikwidowane mogą być tylko połączenia w regionie.
Ze słów pracowników kolei wynika, że kierowali się prostymi zasadami gospodarki tj. wykreślili najmniej obłożone połączenia. Na tej operacji PKP zarobi 4 mln zł. W wykazie pociągów zagrożonych likwidacją są jednak pewne niedociągnięcia. Dziesięć połączeń, które zostaną usunięte z rozkładu są obsługiwane przez szynobusy, a przecież powszechnie wiadomo, że szynobus jest dwukrotnie tańszy od typowego składu.
pzw
PKP nie zlikwidowało połączeń
Dzień za Dniem
Wydanie 6 [269] z dnia 7 lutego 2007 r.
Skończyło się na strachu
Na razie. Od pierwszego lutego miały zniknąć z rozkładu pociągi, którymi dojeżdżają do szkół i do pracy dziesiątki mieszkańców naszego powiatu. PKP wycofało się ze swoich planów, choć nie obyło się bez zrozumiałych protestów podróżnych. Radość może być jednak przedwczesna. Połączenia mają być zachowane do końca lutego. Co dalej? Wszystko zależy od rozmów władz wojewódzkich z kolejarzami.
Jak na razie, uczniowie nie będą musieli więc wstawać w nocy lub nad ranem, by pierwszym porannym połączeniem być w szkole już na dwie godziny przed rozpoczęciem zajęć.
Pod koniec stycznia PKP zapowiedziało, że zlikwiduje 22 połączenia regionalne w całym województwie. Wszystko dlatego, że według kolejarzy Urząd Marszałkowski daje za mało pieniędzy na dofinansowanie pociągów. W budżecie samorządu zapisano na kolej 20 mln zł, a kolejarze żądali o 5 mln zł więcej.
Najwięcej emocji wzbudziły plany likwidacji porannych pociągów, którymi młodzież dojeżdżała do szkół na trasie Zbąszynek - Rzepin i z powrotem, Zbąszynek - Zielona Góra i z powrotem oraz ranne połączenie na trasie Rzepin - Zielona Góra.
Przeciwko likwidacji połączeń zbierano podpisy pod listami protestacyjnymi. Zbierano je między innymi w Toporowie oraz Torzymiu. Wszędzie działania PKP budziły protest oraz niepokój.
Do protestujących dołączali się też pracodawcy, media i dyrektorzy szkół. Ci ostatni szczerze martwili się o swoich uczniów. - Nie rozumiem intencji kolejarzy. To wszystko będzie tylko i wyłącznie na szkodę naszych uczniów - mówiła naszej gazecie Wanda Zięba, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych w Świebodzinie. Tak samo zaniepokojona była Jolanta Waszczuk, dyrektor świebodzińskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego.
Z propozycjami kolejarzy nie zgadzało się również Starostwo Powiatowe w Świebodzinie. Z ramienia powiatu sprawą likwidowanych pociągów zajmowały się: wicestarosta Jolanta Starzewska i radna Urszula Miara. - Zauważyłyśmy, że pociągi, które miały zostać zlikwidowane zostały wskazane przez kolejarzy bez jakichkolwiek konsultacji - mówi U. Miara. - Wydaje mi się, że PKP nie przemyślało do końca swojej decyzji i w swych poczynaniach kierowało się raczej impulsem niż rzeczywistym działaniem, mającym na celu znalezienie oszczędności. Nie wiedzieli, a może nie chcieli wiedzieć, że tymi pociągami jeździ kilkaset osób dziennie i brak tych połączeń byłby dla nich tragedią - wyjaśnia radna.
Wspólny protest zakończył się sukcesem, choć połowicznym. Wprawdzie kolejarze zachowają w rozkładzie cztery pociągi, którymi jeździ głównie młodzież, ale szukając oszczędności zlikwidują sześć innych połączeń. W PKP tłumaczą, że odstąpiono od skreślenia połączeń, z których korzysta dojeżdżająca do szkół młodzież, ale utrzymanie tych czterech pociągów będzie bardziej kosztowne, niż skreślenie sześciu. Dlatego kolejarze nadal będą szukać oszczędności.
- Na chwilę obecną pociągi, które miały zostać zlikwidowane, będą jeździć do końca lutego - mówi Edward Fedko, radny sejmiku wojewódzkiego. - Cały czas trwają rozmowy z kolejarzami na temat drażliwych połączeń. Fedko uważa, że postawa PKP jest formą szantażu wobec władz województwa. - Odbywa się to na zasadzie: nie dacie nam więcej pieniędzy, my wam zlikwidujemy połączenia. I to od razu te najbardziej potrzebne - tłumaczy.
Edward Fedko złożył interpelację do zarządu województwa, które z kolejarzami prowadzi negocjacje. Czeka na odpowiedź. - Mam nadzieję, że sprawę dalszego kursowania pociągów uda się załatwić i całkowicie rozumiem niepokój mieszkańców zagrożonych likwidacją połączeń - mówi.
- Tak czy siak cieszę się, że udało nam się wywalczyć utrzymanie pociągów. Nie od dziś wiadomo, że w jedności siła - mówi Urszula Florczyk, radna z Toporowa, pracująca w Świebodzinie, która zbierała podpisy pod protestem wśród mieszkańców swojej miejscowości i Kosobudza. - Akcja zbierania podpisów, działania starostwa, mediów. To wszystko musiało zakończyć się powodzeniem i chcę wierzyć, że pociągi będą jeździć dalej - dodaje.
Kolejne zmiany w rozkładzie jazdy pociągów czekają nas jeszcze w tym półroczu przed wakacjami.
pzw
|