Warownia za złotówkę
Gazeta Lubuska
18 września 2001 r.
Wojewódzki konserwator zabytków nakazał samorządowi województwa do końca br. zabezpieczyć zamek joannitów przed degradacją. Władze województwa chcą go w pilnym trybie... sprzedać.
"Zamek joannitów w Świebodzinie jest jednym z najcenniejszych obiektów warownych Ziemi Lubuskiej ze względu na swą historię i architekturę - czytamy w decyzji służb konserwatorskich. - Po przerwaniu prac remontowych prowadzonych w latach 1984-89, zamek popada w ruinę. Nieosłonięte elementy konstrukcyjne (ściany, stropy, więźba dachowa) zostały wystawione na działanie warunków atmosferycznych, co powoduje jego dalszą degradację."
Termin nieskończony
Obiekt zlokalizowany w śródmieściu, przynależy do Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego, którego organem założycielskim jest marszałek województwa. Batalia o powstrzymanie niszczenia zamku trwa od dwóch lat. W marcu decyzję nakazującą właścicielowi podjęcie prac zabezpieczających, wydał Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego, który potem dwukrotnie upominał sejmik województwa, by zaczął działać. Bez skutku. Urząd Marszałkowski nie odwołał się od decyzji PINB, która tym samym uprawomocniła się.
Już wówczas szef PINB Władysław Rudowicz przyznał, że w obliczu wyczerpania środków administracyjnych, winien nałożyć na właściciela grzywnę. Postanowił jednak skorzystać z przepisów kodeksu postępowania administracyjnego i przekazać sprawę Państwowej Służbie Ochrony Zabytków. Te zwróciły jednak uwagę, że decyzja PINB wydana była bezterminowo, przez co właściciel zamku potencjalnie mógł zwlekać z remontem w nieskończoność. Stąd też PSOZ wszczęła procedurę od nowa, by określić termin wykonania prac zabezpieczających.
Straty nieocenione
Decyzja PSOZ opatrzona jest rygorem natychmiastowej wykonalności. Przewiduje konieczność uzupełnienia czeluści w dachu, założenia rynien, zabezpieczenia otworów okiennych, drzwiowych. Ostateczny termin zabezpieczenia zamku upłynie 31 grudnia br.
Czy remont zostanie podjęty - O inwestycjach z naszej strony trudno mówić - odpowiada dyrektor departamentu spraw społecznych Urzędu Marszałkowskiego Mieczysław Jerulank. - Nawet gdybyśmy wyremontowali zamek, to i tak nie będzie potrzebny naszemu ośrodkowi (LORO - przyp. red.). Ale rzeczywiście termin nałożony przez konserwatora jest pilny i postaram się skierować temat na najbliższe posiedzenie zarządu województwa. Jednocześnie poczynię starania, by zamek został wydzielony z części użytkowanej przez LORO i wystawiony na sprzedaż, nawet za przysłowiową złotówkę.
Okazuje się, że służby konserwatorskie i tak mają związane ręce. - W myśl obecnego prawa, za zniszczenie obiektu może odpowiadać każdy, tylko nie jego właściciel - zauważa wojewódzki konserwator zabytków Iwona Peryt-Gierasimczuk. - Cała nadzieja w projekcie nowej ustawy o ochronie dóbr kultury, która ma to zmienić. Ostatecznym etapem byłoby wykonanie remontu zastępczego przez nas i potem egzekwowanie jego kosztów od właściciela za pośrednictwem sądu. Ale na remonty zastępcze nie mamy środków od wielu lat. Rozumiem rozterki finansowe władz województwa, ale w wyniku dewastacji świebodzińskiego zamku, krajobraz miasta zubożeje w sposób niepowetowany.
(mich)
Zabytkowy kłopot
Gazeta Lubuska
17 października 2003 r.
Zamek przylegający do Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego niszczeje. Nie ma pieniędzy na jego remont, nie ma również chętnych na jego kupno.
- To jeden z najstarszych budynków w mieście – wyjaśnia kustosz Muzeum Regionalnego Danuta Miliszewska. – Szkoda, że tak cenny obiekt niszczeje. – Przez fatalny stan jego wartość zabytkowa znacznie się obniżyła.
Remontu nie będzie
- Niestety, ze szpitalnej kasy nie wydam na obiekt ani złotówki - zapewnia dyrektor LORO Jacek Kaczmarczyk. - Nasza sytuacja jest na tyle fatalna, że nie mam pieniędzy na leczenie, brakuje mi na nawet na strzykawki.
Pieniędzy na ratowanie zamku próżno też szukać w kasie miasta. - Mamy dużo swoich zabytków, które również wymagają ciągłych i sporych nakładów - mówi burmistrz Dariusz Bekisz. - Chociaż chcemy pomóc, to i tak nie mamy na to środków.
Chętnych brakuje
Skoro brakowało pieniędzy na przeprowadzenie gruntownego remontu, w 2000 r. zarząd województwa rozpoczął procedurę sprzedaży zabytku.
- Prowadzono rozmowy z inwestorami zainteresowanymi nabyciem obiektu - mówi Daria Ratajska z biura prasowego Lubuskiego Urzędu Marszałkowskiego. – Ograniczenia w zakresie swobodnego dysponowania obiektem – m.in. ze względu na sąsiedztwo szpitala oraz wymogi konserwatora zabytków spowodowały, że nikt nie zdecydował się na jego kupno.
Przesądził o tym również fatalny stan walącego się budynku i konieczność poniesienia wielomilionowych nakładów finansowych.
- Zarząd województwa w dalszym ciągu prowadzi działania, które mają na celu wydzielenie z działki LORO zespołu zabytkowego w granicach objętych ochroną konserwatorską. Ma to ułatwić zbycie obiektu. W tej chwili zabytek jest zabezpieczany przed dalszym niszczeniem - zapewnia D. Ratajska.
Piotr Jędzura
Przyjazny szpital
Powstanie dzisiejszego Samodzielnego Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno - Ortopedycznego im. Lecha Wierusza w Świebodzinie datuje się na rok 1895, kiedy Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia świętego Karola Boromeusza uzyskało zgodę miasta na zorganizowanie w Świebodzinie szpitala.
Budynek sanatorium około 1930 r.
Placówka przyjęła imię Świętego Józefa i mieściła się w dawnym zajeździe pocztowym znajdującym się w pobliżu zamku. W czasie l wojny światowej przywożono tu rannych żołnierzy i zaczęto przeprowadzać skomplikowane operacje. Często amputowano pacjentom kończyny i wówczas szpital zaczął specjalizować się w rehabilitacji narządów ruchu. Do 1935 r. ordynatorem szpitala sióstr Boromeuszek był znany wówczas chirurg dr med. Johann August Dousend. Po przebudowie i połączeniu wszystkich budynków powstał jeden kompleks szpitalno - wychowawczy, który zachował się do dziś. Po drugiej wojnie światowej zakład przejęły polskie Siostry Zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi. W 1949 r. na czele szpitala, który powszechnie nazywano „Caritas", na krótko stanął dr Mirosław Leśkiewicz. W 1952 r. dyrektorem został dr chirurgii i ortopedii Lech Wierusz.
Stan obiektu ok. 1933 r.
Do 1953 r. szpital zajmował się wyłącznie dziećmi i młodzieżą okaleczoną przez działania wojenne. Od 1954 r. zaczęto przyjmować dzieci i młodzież po chorobie Heinego - Medina. W dalszej kolejności zaczęto leczyć skoliozy. Operacyjnie usuwano garby, wydłużano kończyny, a przy lżejszych skoliozach leczono gorsetami i gimnastyką. Szpital stał się sławny na całą Polskę. Pacjenci przyjeżdżali z różnych części kraju, a nawet z zagranicy. Od 6 lat zakład przyjmuje również osoby dorosłe. Na oddziale przeprowadza się również gimnastykę usprawniającą cały organizm po przeprowadzonych zabiegach ortopedycznych.
Jest to zaledwie ogólny zarys tego, co szpital wykonuje i jak wielką rolę pełni w leczeniu. Od kilku lat, co jakiś czas bywam pacjentką tutejszego ośrodka i zdążyłam zaobserwować pracę lekarzy, pielęgniarek, techników terapeutycznych oraz salowych. Ordynator rehabilitacji nie rozpieszcza swoich pacjentów współczuciem nad ich dolegliwościami, ale dokładnie bada, przydziela właściwe zabiegi, a później sprawdza ich wykonanie, za co cieszy się prestiżem wśród personelu i pacjentów.
Jednym z zabiegów rehabilitacyjnych jest hipoterapia. Do tego celu są trzymane trzy konie: Pucek, Smerfi i Browar. Hipoterapia zajmuje się kierownik rehabilitacji Pani Elżbieta. Stajnie znajdują się w parku ośrodka, a konie biegają po wybiegu w sanatoryjnym parku. Zabiegi hipoterapii stosowane są u dzieci z porażeniem mózgowym, uszkodzeniami rdzenia kręgowego, z wadami postawy, w skoliozach, przy wadach rozwojowych kończyn, przy przepuklinach oponowo - mózgowych i in. U dorosłych stosuje się zabiegi u chorych na stwardnienie rozsiane, po urazach czaszkowo - mózgowych i po udarze.
Pozostałe zabiegi rehabilitacyjne odbywają się na parterze budynku. Są to cztery sale gimnastyczne, dwa gabinety, gdzie odbywają się zabiegi fizykoterapeutyczne, pomieszczenie z wannami do hydroterapii, gabinet do masaży ręcznych. Ponadto jest jeszcze gabinet, gdzie wykonuje się okłady parafinowe. Ta część budynku jest przed remontem i w niektórych pomieszczeniach panuje zagęszczenie, co niejednokrotnie utrudnia pracę osobom wykonującym zabiegi. W jednej z sal gimnastykę indywidualną prowadzi Pani Alicja. Jest osobą energiczną, życzliwą dla pacjentów, pełną uroku osobistego i stale uśmiechniętą. Ma bardzo dobry kontakt z dziećmi i młodzieżą. Prowadzi też gimnastykę ogólnousprawniającą, a pacjenci wychodzą z niej spoceni, ale uśmiechnięci. Młodzież z miasta z wadami postawy ćwiczy również z Panią Marianną. W następnej sali gimnastycznej pracują Panie: Agnieszka, Renata oraz Alicja. Z kolei Pani Marzena wykonuje masaże wodne. W pomieszczeniu są dwie wanny. W jednej mieszczą się cztery osoby, a w drugiej tylko jedna. Wszyscy chcą się kąpać w pierwszej kolejności. Wielu pacjentów jest niesprawnych. Trzeba pomóc im się rozebrać, wejść do wanny, a później z niej wyjść i ponownie się ubrać. Pani Marzena zawsze służy pomocą, a dzieci za nią przepadają.
Fizjoterapia ma chyba najwięcej pacjentów. W trzech ciasnych pomieszczeniach aż się kotłuje. Pracują tu Panie z tytułem technika rehabilitacji: Lilia, Edyta, Elżbieta i Małgorzata. Każdy pacjent traktowany jest jak ktoś wyjątkowy. Wszyscy pacjenci proszeni są na zabiegi po imieniu. „Teraz proszę Pana Janka czy też Panią Zosię. Pan Piotr czy też Pani Maria wejdą do zabiegu zaraz potem". Dzieci są traktowane w sposób specjalny. Niejednokrotnie wjeżdża na wózku przysłowiowe siedem nieszczęść z buzią w podkówkę, rozżalone na cały świat. Wówczas osoba robiąca zabiegi schyla się do dziecka i z troską w głosie pyta, co mu jest, co jadło na śniadanko i zapewnia, że niedługo przyjadą rodzice. Dziecko się rozchmurza i pozwala zrobić sobie zabiegi. Byłam też świadkiem sceny, gdy do sali zabiegowej wjechał na wózku starszy mężczyzna, który miał amputowane obie nogi. Był w wyjątkowo złym humorze. Podeszła do niego Pani Lila, ujęła jego twarz w swoje ręce i zaglądając mu w oczy spytała, dlaczego jest taki smutny. Powiedziała, że jest przecież wiosna i mamy piękny dzień, a na zewnątrz świeci słońce. Twarz mężczyzny się rozjaśniła, a oczy nabrały blasku. Tego typu scen widziałam wiele i byłam za każdym razem zachwycona postawą ludzi tu pracujących. Dotyczy to wszystkich pracowników, począwszy od lekarzy, a skończywszy na salowych. Pacjent otoczony jest kokonem życzliwości, co bardzo pomaga w leczeniu, a rezultaty zabiegów chirurgicznych są zdumiewające. Parę lat temu będąc na rehabilitacji widziałam młodą, wysoką dziewczynę z chorobą o nazwie marfana. Przywieziono ją na zabiegi w pozycji leżącej z wyciągniętymi nogami. Mówiono mi, że przeszła kilka operacji, a czeka ją jeszcze wiele zabiegów chirurgicznych. Następnego roku widziałam ją siedzącą na wózku inwalidzkim, a podczas następnego mego pobytu chodziła po korytarzu o kulach. Powiedziano mi, że po kilku operacjach będzie chodziła normalnie jak zdrowy człowiek. To nie są cuda. Jest wielka wiedza lekarzy, dużo pracy całego personelu i współpraca z nimi samego pacjenta.
Pracownicy LORO robią dużo dobrego dla Świebodzina i okolic. Chwała im za to, Świebodzin może być dumny, że taki ośrodek leczniczy znajduje się na jego terenie.
Izabela Januszkiewicz
|