[Schwiebus.pl - Świebodzin na starych kartach pocztowych, stare pocztówki, widokówki, kartki pocztowe]
Google
szukaj:
Menu główne
strona główna
strona artykułów
strona newsów
forum
księga gości
katalog stron
family tree
schwiebus.2002
schwiebus.2004
Ostatnio dodane
Zamknięty ołtarz
Sukiennik świeb...
Portret miasta ...
Podróże Pekaesem ...
Spod przymkniętych ...
Los Sióstr ze Schwiebus
Tajemnice ...
Boromeuszki cd.
Historia zmian..
Sala Gotycka
Wernhera ścieżkami
Kreatywni inaczej ..
Od legendy do ..
Świebodzińska legenda
Inskrypcja z 1735
Jakub Schickfus
Obrazki z przeszłości
Publikacje..
Świebodzińskie lecznictwo
Szpital
Wokół Ratusza
Odkrycie krypty
Bibliografia
Plac w przebudowie
Najazd na Ratusz
Dekret mianowania
Nowa twarz rynku
Na bruk nie wjedziesz
Odnówmy kamienice
Konsultacje
Hubertus Gabriel
Robert Balcke
Ruch wokół ratusza
Czasowy zarząd
Przesiedleńcy 1945
Izba pamiątek
Wiekowe znaleziska
Spór wokół ratusza
Co dalej ze starówką?
Granit pod ratuszem
Kronika Schickfusa
Początki - podsumowanie
Początki oświaty
Najazd Zbąskiego
Maciej Kolbe
Świebodzińska "Solidarność"
Szczątki św. Jerzego
Pieniądze na ratusz
Początki oświaty
Granit w śródm..
Sulechów retro
Nowy Rok
Życie religijne
Odpolitycznianie ...
Ulice do poprawki
Wieża Bismarcka
Kościół pw. św. M.A.
Kościół pw. N.M.P. K.P.
Zamek ...
Eberhard Hilscher
Baron J.H. v. Knigge
Z życia mieszczan
Świadectwo urodzenia
Sukiennictwo w dziejach
Żary inwestują w starówkę
Strajk w Lubogórze w 1981 r.
Początki edukacji szkolnej
Pierwsze, szkolne lata
Kresy
Koniec niemieckiego panowania
Dramatyczne wydarzenia
Historyczne początki
Ratusz się sypie
Schwiebüssen Schwibus
Dialog a badania arche
Unikalne Cmentarzyska
100 lat temu - 1904 r.
100 lat temu - 1902 r.
Aktualizacje
Ogólniak
Cmentarz miejski
Dekomunizacja ulic
PKP chce likwidować..
Przesiedleńcy 1945
100 lat temu - 1906 r.
Spuścizna po Hilscherze
Dworzec z horroru
Piszczyński Zenon
M. v. Knobelsdorff
Archeologia okolic
J.K. Sobociński
Katalog C&Co.™
A.D. 2012
zbiór własny
katalog ulic
ostatnio dodane

2012-04-15
C&Co.™ 1208
C&Co.™ 1207
C&Co.™ 1206
C&Co.™ 1205
C&Co.™ 1204
C&Co.™ 1203
C&Co.™ 1202
C&Co.™ 1201
2012-04-05
C&Co.™ 1200
C&Co.™ 1199
C&Co.™ 1198
C&Co.™ 1197
C&Co.™ 1196
C&Co.™ 1195
C&Co.™ 1194
C&Co.™ 1193
C&Co.™ 1192
C&Co.™ 1191
C&Co.™ 1190
2012-03-30
C&Co.™ 1189
C&Co.™ 1188
C&Co.™ 1187
C&Co.™ 1186
C&Co.™ 1185
C&Co.™ 1184
C&Co.™ 1183
C&Co.™ 1182
C&Co.™ 1181
C&Co.™ 1180
C&Co.™ 1179
C&Co.™ 1178
C&Co.™ 1177
C&Co.™ 1176
C&Co.™ 1175
C&Co.™ 1174
C&Co.™ 1173
C&Co.™ 1172
C&Co.™ 1171
C&Co.™ 1170
C&Co.™ 1169
C&Co.™ 1168
C&Co.™ 1167
2012-03-22
C&Co.™ 1166
C&Co.™ 1165
C&Co.™ 1164
C&Co.™ 1163
C&Co.™ 1162
C&Co.™ 1161
C&Co.™ 1160
C&Co.™ 1159
C&Co.™ 1158
C&Co.™ 1157
C&Co.™ 1156
C&Co.™ 1155
C&Co.™ 1154
C&Co.™ 1153
C&Co.™ 1152
C&Co.™ 1151
C&Co.™ 1150
2012-03-12
C&Co.™ 1149
C&Co.™ 1148
C&Co.™ 1147
C&Co.™ 1146
C&Co.™ 1145
C&Co.™ 1144
C&Co.™ 1143
C&Co.™ 1142
C&Co.™ 1141
C&Co.™ 1140
C&Co.™ 1139
C&Co.™ 1138
C&Co.™ 1137
C&Co.™ 1136
C&Co.™ 1135
C&Co.™ 1134
C&Co.™ 1133
C&Co.™ 1132
C&Co.™ 1131
C&Co.™ 1130
C&Co.™ 1129
C&Co.™ 1128
C&Co.™ 1127
C&Co.™ 1126
C&Co.™ 1125
2012-03-03
C&Co.™ 1124
C&Co.™ 1123
C&Co.™ 1122
C&Co.™ 1121
C&Co.™ 1120
C&Co.™ 1119
2012-02-27
C&Co.™ 1118
C&Co.™ 1117
C&Co.™ 1116
2012-02-26
C&Co.™ 1115
C&Co.™ 1114
C&Co.™ 1113
C&Co.™ 1112
C&Co.™ 1111
C&Co.™ 1110
2012-02-25
C&Co.™ 1109
C&Co.™ 1108
C&Co.™ 1107
C&Co.™ 1106
C&Co.™ 1105
C&Co.™ 1104
C&Co.™ 1103
C&Co.™ 1102
C&Co.™ 1101
C&Co.™ 1100
2012-02-19
C&Co.™ 1099
C&Co.™ 1098
C&Co.™ 1097
C&Co.™ 1096
C&Co.™ 1095
2012-02-17
C&Co.™ 1094
C&Co.™ 1093
C&Co.™ 1092
C&Co.™ 1091
C&Co.™ 1090
C&Co.™ 1089
C&Co.™ 1088
C&Co.™ 1087
C&Co.™ 1086
C&Co.™ 1085
2012-02-13
C&Co.™ 1084
C&Co.™ 1083
C&Co.™ 1082
2012-02-12
C&Co.™ 1081
C&Co.™ 1080
C&Co.™ 1079
C&Co.™ 1078
C&Co.™ 1077
C&Co.™ 1076
C&Co.™ 1075
C&Co.™ 1074
C&Co.™ 1073
C&Co.™ 1072
2012-02-11
C&Co.™ 1071
C&Co.™ 1070
C&Co.™ 1069
C&Co.™ 1068
C&Co.™ 1067
C&Co.™ 1066
C&Co.™ 1065
C&Co.™ 1064
C&Co.™ 1063
C&Co.™ 1062
C&Co.™ 1061
Katalog C&Co.™
A.D. 2007
2007-03-12
C&Co.™ 1057
C&Co.™ 1056
C&Co.™ 1055
C&Co.™ 1054
C&Co.™ 1053
C&Co.™ 1052
C&Co.™ 1051
2007-03-11
C&Co.™ 1050
C&Co.™ 1049
C&Co.™ 1048
C&Co.™ 1047
C&Co.™ 1046
C&Co.™ 1045
C&Co.™ 1044
C&Co.™ 1043
C&Co.™ 1042
C&Co.™ 1041
C&Co.™ 1040
C&Co.™ 1039
C&Co.™ 1038
C&Co.™ 1037
C&Co.™ 1036
C&Co.™ 1035
C&Co.™ 1034
C&Co.™ 1033
C&Co.™ 1032
C&Co.™ 1031
C&Co.™ 1030
C&Co.™ 1029
C&Co.™ 1028
C&Co.™ 1027
C&Co.™ 1026
C&Co.™ 1025
C&Co.™ 1024
C&Co.™ 1023
C&Co.™ 1022
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1021
C&Co.™ 1020
C&Co.™ 1019
C&Co.™ 1018
2007-03-08
C&Co.™ 1017
C&Co.™ 1016
C&Co.™ 1015
C&Co.™ 1014
C&Co.™ 1013
C&Co.™ 1012
C&Co.™ 1011
C&Co.™ 1010
C&Co.™ 1009
C&Co.™ 1008
C&Co.™ 1007
C&Co.™ 1006
C&Co.™ 1005
C&Co.™ 1004
C&Co.™ 1003
2007-03-06
C&Co.™ 1002
C&Co.™ 1001
C&Co.™ 1000
C&Co.™ 0999
C&Co.™ 0998
C&Co.™ 0997
C&Co.™ 0996
C&Co.™ 0995
C&Co.™ 0994
C&Co.™ 0993
C&Co.™ 0992
C&Co.™ 0991
C&Co.™ 0990
C&Co.™ 0989
C&Co.™ 0988
C&Co.™ 0987
C&Co.™ 0986
C&Co.™ 0985
C&Co.™ 0984
C&Co.™ 0983
C&Co.™ 0982
C&Co.™ 0981
C&Co.™ 0980
C&Co.™ 0979
C&Co.™ 0978
C&Co.™ 0977
C&Co.™ 0976
2007-03-02
C&Co.™ 0975
C&Co.™ 0974
C&Co.™ 0973
C&Co.™ 0972
C&Co.™ 0971
C&Co.™ 0970
C&Co.™ 0969
C&Co.™ 0968
C&Co.™ 0967
C&Co.™ 0966
C&Co.™ 0965
C&Co.™ 0964
C&Co.™ 0963
C&Co.™ 0962
C&Co.™ 0961
C&Co.™ 0960
C&Co.™ 0959
C&Co.™ 0958
C&Co.™ 0957
Inne
forum
kontakt
bannery
download
logowanie
rekomenduj nas
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
subskrypcja
informacje o zmianach na twój mail!
Artykuły > Świebodzin od 1945 roku > Ostatnie lata Sióstr Boromeuszek w Świebodzinie

Ostatnie lata Sióstr Boromeuszek od roku 1945 do końca ich posługiwania w Świebodzinie

Relacja S. M. Amandy Glombik

W dniu 23.I.1945 nadszedł rozkaz Oberfeldrata[1]: „Rozwiązać wszystkie lazarety“. Wszystkich rannych transportowano na noszach lub samochodami na dworzec. Trwało to całą dobę, do 24. stycznia. My, siostry, miałyśmy również wyjechać, ale poprzednia siostra przełożona, droga s. Aurelia powiedziała: „Zostajemy.” W dniach 25. i 26. stycznia przywieziono nam kolejnych rannych, to był jeden jęk i płacz - nie było żadnego lekarza, który mógłby pomóc. Przywieziono około 360 ciężko rannych. Poprosiłyśmy księdza proboszcza Müllera, żeby przynajmniej duchową opieką otoczył chorych. Ksiądz proboszcz przybył ze swoim wikariuszem i przez cały dzień udzielali sakramentu chorych. Już pierwszego dnia zmarło 12 żołnierzy, zostali pochowani w zbiorowej mogile. 27. stycznia przybyli rosyjscy żołnierze i pytali, ile sióstr tu jest. Było nas 40 sióstr, musiałyśmy stawić się w gabinecie przyjęć, gdzie nam się starannie przyglądali. Zapytali jeszcze, ilu tu jest żołnierzy i poszli. Po południu wtargnęła horda rosyjskich żołdaków, zabierali chorym obrączki, zegarki, itp., rozbiegli się po całym szpitalu, zabrali zegarki także kapelanowi i niektórym siostrom. O godzinie 18.00, gdy właśnie udawałyśmy się na kolację, znów przyszli rosyjscy żołnierze wrzeszcząc: „Mniszki, macie natychmiast opuścić budynek”. Niczego nie wolno nam było zabrać, musiałyśmy wszystko pozostawić. Droga Matka powiedziała: „Starsze siostry pójdą do probostwa, młodsze do przedszkola“. Gdy szłyśmy przez ogród, strzelano za nami. Usiadłyśmy na ławkach i odmawiałyśmy różaniec. O godzinie 22.20 przyszedł rosyjski lekarz i rozkazał, by kilka sióstr poszło do chorych. Poszły siostry Amanda, Petrussa i Speciosa. Biedni ranni jęczeli z bólu. Dobrze, że miałyśmy świeczki, gdyż nie było światła. Rano poszłyśmy na Mszę św., resztę dnia spędziłyśmy przy rannych. O godzinie 17.00 nadszedł rozkaz komendanta: „Wszyscy chorzy mają być przeniesieni do szkoły“. Siostra Speciosa i ja poszłyśmy do szkoły, by zobaczyć, czy tam są jeszcze łóżka. Znalazłyśmy tylko kilka sienników; żołnierze Wehrmachtu wszystko zabrali. Wracałyśmy płacząc. Po drodze natknęłyśmy się na dwóch rosyjskich żołnierzy, którzy zapytali, dlaczego płaczemy? Powiedziałyśmy: „Mamy przenieść 300 rannych do szkoły, nie damy rady”. Żołnierze pocieszali nas i obiecali pomoc. O godzinie 23.00 podjechali samochodem i w ten sposób o 6.00 rano wszyscy żołnierze byli już przetransportowani do szkoły. W ciągu dnia pomagały nam siostry Orlanda, Leutbergis, Melisa i Petrussa. Rosyjski lekarz wywiesił na drzwiach wejściowych kartkę, więc nie rosyjscy żołnierze już nas nie nachodzili. Byłyśmy same z rannymi i miałyśmy spokój. Za to przez całe tygodnie nie kładłyśmy się spać. Zaraz po opuszczeniu naszego szpitala odeszło kilka sióstr. Kapelan, s. Aurelia, s. Sarkandra, s. Oresta i s. Almachia udały sie do Bomst (Babimost). Stamtąd jechał pociąg do Niemiec, więc kapelan, s. Sarkandra i s. Aurelia wyjechali. S. Oresta i s. Almachia pozostały w Bomst (Babimost), tamtejsze siostry zakonne uciekły, więc to one zajęły się opieką nad chorymi.

Jakoś na początku lutego siostry Priska, Edmara wraz z kilkoma innymi udały się na Mszę św. o godzinie 7.00. Były się już blisko plebanii, gdy pojawiło się nagle trzech rosyjskich żołnierzy, którzy zażądali od siostry Edmary zegarka. Ponieważ siostra nie miała zegarka, wszyscy trzej strzelili do niej. Z raną głowy osunęła się nieprzytomna na ziemię, pozostałe siostry pobiegły po księdza proboszcza, który udzielił jej ostatniego namaszczenia. Po Mszy św. pochowano ją w prześcieradle na podwórzu plebanii. Byłyśmy wstrząśnięte. Dwa dni później dowiedziałyśmy się od ludzi, że u okulisty zastrzelono siostrę Lybię. Chcieli zastrzelić dziecko lekarza, siostra Lybia broniła dziecka, więc ją zastrzelili. Została pochowana tam w ogrodzie, 18. lutego 1945 r.

My, jako siostry mówiące po polsku, mogłyśmy dalej zajmować się chorymi, ale ponieważ nie miałyśmy co jeść, chodziłyśmy do sklepów po żywność. 20. lutego jedna z sióstr mieszkających na plebanii obchodziła imieniny. Siostry poprosiły, czy mogą pójść na pół godzinki na plebanię, żeby złożyć życzenia. Ciężko mi było zostać samej przy rannych, ale ponieważ nie chciałam siostrom odbierać przyjemności, pozwoliłam im pójść. Poszły s. Speciosa, s. Orlanda, s. Petrussa, s. Leutbergis i s. Melisa. Po drodze natknęły się na dwie Ukrainki, które pół roku wcześniej pracowały u s. Orlandy. Te zapytały, dokąd siostry idą. Siostry odpowiedziały: „Do naszych drogich sióstr, na plebanię, będziemy tam od pół godziny do godziny”. Gdy siostry zbierały się już do domu, nadjechał samochód, wysiadło z niego 4 żołnierzy i te dwie Ukrainki, żołnierze powiedzieli: „Potrzebujemy 4 sióstr do opieki nad rannymi”. Jedna z Ukrainek wskazywała palcem, które siostry mają iść. Gdy zobaczyła to siostra Petrussa, ogarnęła ją zgroza, pobiegła więc do kuchni, wyskoczyła z okna na klepisko i ukryła się. Ksiądz proboszcz nie chciał puścić sióstr, ale siostra przełożona była zdania, że jeśli siostry mają się opiekować rannymi, mogą pojechać. Niestety, nasze drogie siostry już nigdy nie wróciły i sam Pan Bóg wie, co się z nimi stało. Tymczasem biedna siostra Amanda daremnie czekała przy rannych na powrót sióstr. Oprócz troski o ciężko chorych zamartwiała się o drogie siostry. Modliła się, płakała, w każdej wolnej chwili biegła do drzwi i nasłuchiwała, czy siostry nie wracają – wszystko nadaremnie. Dopiero rano przyszła siostra Lea i przyniosła mi Komunię św. Wówczas tez powiedziała mi, że przed Mszą św. zabrano obydwóch kapłanów. Ksiądz Proboszcz przekazał siostrze Lei cyborium, więc siostry mogły jeszcze przez dwa dni przyjmować Komunię św. Od 26. lutego do 10. maja nie miałyśmy ani Mszy św., ani Komunii św. Dopiero 11. maja miałyśmy znów to szczęście, że uczestniczyłyśmy we Mszy św. Wszystkich kapłanów z okolicy zabrano. O tym dowiedziałam się później od siostry Petrussy.

Około 27. lutego nadszedł rozkaz komendanta, żeby wszystkich rannych, a nie byli to tylko Niemcy, lecz także Włosi i Francuzi, oraz nas, siostry, wywieźć do Rosji. Zgłosiłyśmy to siostrze przełożonej, która mieszkała na plebanii. Wówczas nadszedł wspomniany już rosyjski lekarz i powiedział, że musimy opuścić Schwiebus (Świebodzin) o godzinie 14.00. Wszyscy mieszkańcy już opuścili miasto. Było jeszcze około 180 rannych; dałyśmy im całą żywność, jaką jeszcze miałyśmy. Znalazłyśmy dwukołowy wózek, posadziłyśmy w nim siostrę Helenę i opuściłyśmy Schwiebus. Siostra przełożona zdecydowała, że 10 najstarszych sióstr pozostanie w Märzdorf (Lubinicko), gdyż tam były wolne domy. Siostra Amanda udała się wraz z 19 siostrami dalej, aż do Keltschen (Kiełcze)[2]. Tutaj zebrałyśmy się w najbiedniejszej chałupie, w jednej izbie i odmówiłyśmy różaniec prosząc o siłę i poddanie się świętej woli Boga, gdyż byłyśmy bardzo przygnębione i zniechęcone. Zastanawiałyśmy się, co z nami będzie? Jakiś Rosjanin powiedział nam, że mamy się rano zgłosić do komendanta. Tak więc rankiem siostra Amanda i siostra Petrussa udały się do komendantury. Komendant nakazał nam zająć się dużym gospodarstwem, w którym było 10 krów. Tego samego dnia przywieziono do nas otwartą ciężarówką 60 chorych na tyfus. Siostry Amanda i Theodora zajęły się pielęgnowaniem chorych. Już pierwszej nocy zmarło 10 chorych, pochowałyśmy ich w zbiorowej mogile.

We wsi nie było ludności cywilnej. Dlatego też siostra Philomena i siostra Libora prosiły ciągnących przez wieś uciekinierów, by tu pozostali, żebyśmy miały chociaż taką ochronę przed Rosjanami. Jako że pewnego razu przyszło do nas 10 oficerów, rozkazali nam ustawić się w szeregu, po czym jeden z nich powiedział „Będziecie rozstrzelane” . Uklękłam i błagałam, by nas oszczędzili, gdyż jesteśmy potrzebne chorym. Jeden z nich zerwał siostrze Joeli kornet z głowy i cisnął go na ziemię. Na szczęście odeszli.

Spośród uciekinierów zatrzymały się u nas 2 matki z dziećmi i to one zajęły się dojeniem krów. Siostra Petrussa gotowała, pomagała jej siostra Evangelista. Nie miałyśmy mąki, ale było ziarno. Siostra Joela wraz z innymi siostrami rozdrabniały ziarno na śrutę. Pomagałyśmy sobie nawzajem, jak tylko potrafiłyśmy. Chorym podawałyśmy kleik i herbatę. Po upływie 3 tygodni pozostało jeszcze 8 chorych na tyfus. Gdy ich stan zdrowia się poprawił, wyruszyłyśmy, by dołączyć do naszych sióstr. Na ulicy stał zakryty samochód, w nim było 2 rosyjskich żołnierzy. Gdy ich mijałyśmy, oni wepchnęli do samochodu siostrę Theodorę i siostrę Amandę. Gdy wołałyśmy o pomoc, nadbiegło jakieś dziecko. Poprosiłyśmy je, by pobiegło do pozostałych sióstr i sprowadziło je na pomoc. Przybiegły siostra Nerwina i siostra Eusebia, ale także i one zostały wepchnięte do samochodu. Samochód ruszył, a my nie wiedziałyśmy, dokąd nas wiozą; płakałyśmy i modliłyśmy się. Zawieźli nas do Züllichau (Sulechów) do rosyjskiego szpitala. Żołnierze ci byli lekarzami i chcieli nas do pomocy. Mówili, że nie musimy się bać. Dostałyśmy dla siebie jeden pokój, przed drzwiami stał na straży rosyjski żołnierz. Miałyśmy przychodzić do pracy o godzinie 7.00. Przydzielono nam obowiązki. Amanda miała się zająć salą operacyjną i gabinetem zabiegowym. Siostra Theodora poszła na oddział chirurgiczny, siostry Eusebia i Nerwina pielęgnowały chorych na oddziale wewnętrznym w barakach. Następnego dnia przybył ten sam żołnierz, który zerwał kornet siostrze Joeli, miał rękę złamaną w trzech miejscach. Założyłyśmy mu opatrunek tymczasowy, później założono mu gips. Gdy 11. maja obchodziłam srebrny jubileusz złożenia ślubów zakonnych, on przyniósł wielką sarnę z podziękowaniem, bo ręka dobrze się zrosła. 10. maja dowiedziałam się od jednego z polskich oficerów, że przybył jakiś kapłan. Siostra Amanda, która następnego dnia obchodziła srebrny jubileusz ślubów zakonnych, poszła spiesznie do niego i poprosiła o spowiedź i o Mszę św. Od tego dnia znów miałyśmy codziennie Mszę św. Tak troszczył się dobry Bóg w tych ciężkich czasach o potrzeby duchowe swoich oblubienic. Na jubileusz przybyły nawet siostry Ernesta, Juela i siostra Petrussa. Było bardzo uroczyście, śpiewałyśmy po niemiecku, jeden z polskich oficerów był ministrantem, jubilatka odnowiła święte śluby. Po uroczystości kościelnej wszyscy zebrali się na wspólnym śniadaniu. Ale zaraz później musiałyśmy znów udać się do pracy, gdyż przyjechały nowe transporty. Rosyjscy ranni byli odwożeni do Schwiebus (Świebodzin), my pielęgnowałyśmy polskich i niemieckich chorych. W jednym, z transportów przyjechał także nasz ksiądz Müller, na nogach miał drewniaki, więc dałyśmy mu buty. Jak on się ucieszył, gdy znów nas zobaczył! Po 8 dniach pojechał do Schwiebus do probostwa. A ponieważ nie mógł tam zostać, wyjechał do NRD i tam pracował w seminarium duchownym.

W sierpniu szpital przejęli polscy lekarze; rosyjscy wyjechali. Siostra Amanda i Theodora chciały wrócić do Schwiebus, by później ściągnąć tam także i inne siostry. Ale rosyjscy żołnierze nie wpuścili nas do szpitala. Wtedy siostra Theodora powiedziała do mnie: „Mój brat mieszka niedaleko stąd, w Betsche (Pszczew). Pojedźmy tam i odpocznijmy trochę.“ Gdy przybyłyśmy na miejsce miejscowy burmistrz bardzo się ucieszył i poprosił o zaopiekowanie się chorymi, gdyż nie było tam ani lekarza, ani żadnej siostry. Nic więc nie wyszło z naszego odpoczynku; miałyśmy bardzo dużo pracy, ponieważ doglądałyśmy także chorych w okolicznych wioskach. Po 5 miesiącach naszego pobytu siostra Theodora zachorowała na tyfus. Siostra Amanda pielęgnowała ją przez 5 tygodni, aż ta wyzdrowiała. Później pojechałyśmy do Trebnitz (Trzebnica).

Pod koniec maja sporo sióstr powróciło do Schwiebus i zabrały się za prace porządkowe w domu. Ale 29. czerwca wszystkie siostry ze Schwiebus, Keltschen (Kiełcze) i Märzdorf (Lubinicko) dostały nakaz opuszczenia kraju i zostały przewiezione do Niemiec. Siostrę Liborię i siostrę Philomenę wysłano do Neu Bentschen (Zbąszynek), by tam pielęgnowały chorych na tyfus. Siostra Philomena zaraziła się od chorych, ale nie dała tego po sobie poznać, dopiero na dzień przed jej śmiercią siostra Liboria dowiedziała się o chorobie – ale już było za późno. Chorzy zdrowieli, a siostra Liboria też się zaraziła. Powróciła do Schwiebus, tam została otoczona opieką i wyzdrowiała, a następnie pojechała jednym z transportów do NRF. Gdy miałyśmy wrócić do Trebnitz (Trzebnica), burmistrz wystawił nam pismo, by nikt nie ważył się odebrać nam naszego bagażu. W podziękowaniu za opiekę nad chorymi burmistrz dał nam bilet przez Posen (Poznań), Breslau (Wrocław) do Trebnitz (Trzebnica). Wreszcie byłyśmy znów w naszym macierzystym domu, ale tu panował smutek, jak wszędzie.

W styczniu 1946 siostra Amanda otrzymała przeniesienie do św. Jerzego w Breslau (Wrocław) na oddział położniczy. W marcu musiała odwieźć czcigodną Matkę Elisabeth i Matkę Nepomucenę do Görlitz. Jechałyśmy samochodem wypełnionym po brzegi workami z mąką. Do Görlitz przyjechałyśmy o godzinie 1.00 w nocy. Wysiadłyśmy i nie wiedziałyśmy, co dalej począć. Usiadłyśmy w korytarzu jakiegoś domu i czekałyśmy, aż zrobi się widno. Wówczas zapytałyśmy, gdzie mieszkają Boromeuszki, wskazano nam dom; dotarłyśmy tam o godzinie 7.00, akurat na Mszę św. Droga siostra przełożona Brigitta skontaktowała się z księdzem proboszczem Schulzem, on powiózł dalej drewnianym wozem nasze drogie przełożone. Ja miałam zaczekać, aż ksiądz proboszcz wróci. Wrócił i przywiózł pewną Urszulankę, którą ja zabrałam do Breslau (Wrocław). Na dworcu zatrzymano nas i przesłuchiwano, a ponieważ nie chciałyśmy odpowiadać na pytania, zamknięto nas w piwnicy, gdzie pozostałyśmy do godziny 4.00. Wreszcie o 5.00 mogłyśmy pojechać do Breslau.


Na początku sierpnia 1946r. ja i siostra Otylda dostałyśmy przeniesienie do Schwiebus. Do szpitala św. Józefa nie wpuszczono nas; poszłyśmy na plebanię. Stamtąd odesłano nas do naszego byłego przedszkola. Tu były już polskie siostry zakonne, od nich dostałyśmy materace. Łóżek nie było, a koce miałyśmy z sobą. Cieszyłyśmy się, że mamy przynajmniej dach nad głową. Następnego dnia udałyśmy się do burmistrza. Burmistrz poinformował nas: „Na razie w szpitalu są jeszcze żołnierze rosyjscy, musicie poczekać.” Wysłałyśmy telegram do Trebnitz. Za dwa dni przyjechała Matka Annuntiata i przeprosiła, mówiąc, że miała złe informacje. Dopiero po 12 dniach mogłyśmy wejść do szpitala św. Józefa. Klucze dał nam burmistrz. Teraz dojechały do nas jeszcze siostra Klarentia, siostra Spiria i siostra Porfiria. Spałyśmy na materacach rozłożonych na podłodze, nie było łóżek, ani żadnych innych mebli, dom był splądrowany, nie było ani jednego garnka, ani nawet jednej łyżki. Siostra Amanda chodziła pielęgnować chorych, żebyśmy miały za co się utrzymać. Pozostałe siostry zabrały się za sprzątanie, w poszukiwaniu naszych mebli chodziłyśmy także do innych lazaretów – niestety, bez rezultatu.

W szkole znalazłyśmy 3 łóżka, cała reszta została zabrana. Siostry pojechały do Bomst (Babimost) i stamtąd przywiozły sienniki, talerze i filiżanki. Gdy odwiedziła nas Matka Wikaria Annuntiata, dała nam 500 zł, żebyśmy znów mogły urządzić kaplicę, która podczas naszej nieobecności służyła jako sala taneczna. Pomalowałyśmy pomieszczenie. Pewien tutejszy stolarz, starszy pan, który pozostał w Schwiebus, pomógł nam w odtworzeniu ołtarza. Pod sceną znalazłyśmy stół i kilka innych elementów wyposażenia, więc stolarz zabrał się do pracy.

Siostra Amanda pojechała do czcigodnego księdza proboszcza do Bomst (Babimost), żeby wyprosić cokolwiek do naszej kaplicy. Otrzymała obrusy, 3 ornaty, 2 alby, humerały, 1 mszał, 1 kielich i 1 monstrancję. Od Matki Jutty z Blesen (Bledzew) otrzymała bieliznę kielichową i sprzęt liturgiczny. Za otrzymane 500 zł zamówiłyśmy obraz św. Józefa do ołtarza. W ciągu 6 tygodni pięknie urządziłyśmy na nowo kaplicę.

W październiku 1946r miałyśmy wielkiego gościa. Całkiem nieoczekiwanie przyjechał z Krakowa Jego Eminencja kardynał Sapieha i odwiedził nas wraz z Matką Wikarią Annuntiatą. Zwiedzili cały dom i znów po raz pierwszy miałyśmy Mszę św. Po śniadaniu odjechali. Jego Eminencja ksiądz kardynał powiedział nam: „Za trzy miesiące Caritas zorganizuje tu dom dla inwalidów.” W lutym 1947r. przysłano ze Szwajcarii całe wyposażenie: drewniane łóżka, krzesła, stoły, szafy, poduszki, koce i kołdry oraz płótno. Siostra Klarentia zabrała się za szycie. W międzyczasie naprawiono też ogrzewanie centralne. Z wizytą przybył Jego Ekscelencja biskup Karl Pękała z dyrektorem Caritas Ks. Józefem Majką i profesorem z Wrocławia. W lutym 1947 r. doszły do nas siostry Aniela, Elreda, Samina. Odeszły natomiast siostry Otylia i Porfyria, gdyż dostały przeniesienie. Caritas przysłał wielebnego Ks. Fr. Okońskiego jako Dyrektora Zakładu; odtąd miałyśmy codziennie Mszę św.

W roku 1947 miałyśmy urodzaj owoców, siostra Nicefora ususzyła na zimę 6 worków. Siostra Viatora zebrała również bardzo dużo pomidorów i kapusty. We wrześniu przybyła do nas siostra Wencisława, jako siostra przełożona, była jednak osobą bardzo chorowitą. Także wielebny ksiądz Dyrektor Okoński bardzo chorował na żołądek, więc inny kapłan zastąpił go na stanowisku dyrektora.

S. M. Amanda Glombik


[1] Podano za oryginalnym tekstem- nie było takiego stopnia wojskowego w Wehrmachcie, być może chodziło o „Oberfeldarzt”- lekarza wojskowego w stopniu pułkownika (przyp. tłum).
[2] W oryginale s. Amanda podaje nazwę miejscowości „Kelchen”. Ponieważ nie było na tych terenach miejscowości o takiej nazwie, a w relacjach innych sióstr pojawia się przy opisie tych samych okoliczności nazwa „Keltschen”, czyli obecne „Kiełcze”, przyjęto w tłumaczeniu relacji s. Amandy nazwę „Keltschen” (przyp. tłum).




Relacja s. M. Ernesty (Hedwig Neumann)
(spisana dnia 18. listopada 1987 r. przez s. Diethildę w Dyhernfurth)

Podczas II. wojny światowej szpital w Schwiebus pełnił rolę szpitala wojskowego. Pod koniec stycznia 1945 r. ewakuowano z niego wszystkich żołnierzy. Tylko 4 lekarzy sztabowych miało pozostać w szpitalu do chwili wydania rozkazu opuszczenia miasta. Ponieważ w okolicy trwały walki, szpital znów szybko zapełnił się rannymi żołnierzami, wielu z nich miało odmrożenia. Coraz bliżej słychać było huk wystrzałów. Lekarze z niecierpliwością czekali na rozkaz. Znajdowali się w sytuacji bez wyjścia: jeśli bez rozkazu opuszczą lazaret, grozi im kara za dezercję; jeżeli natomiast dostaną się w ręce Rosjan, wówczas, jako niemieccy oficerowie nie mogli mieć żadnej nadziei. Postanowili więc odebrać sobie życie w położonej na uboczu wiosce. Poprosili siostry o poinformowanie rodzin, na wypadek, gdyby te ich szukały. Tak się jednak nie stało, siostry niedługo później same zmuszone były opuścić Świebodzin. Jaki był los lekarzy, nie wiem.

Po odejściu lekarzy przywieziono do szpitala pewnego majora z ostrą niewydolnością serca. Siostra Ernesta wraz z inną siostrą, której imienia nie pamiętam, zaaplikowały mu zastrzyki w serce. Major szybko przyszedł do siebie i zapytał o lekarzy. Następnie polecił swojemu adiutantowi (SS), by ten pojechał na dworzec i zarezerwował wagon dla wszystkich sióstr, chciał je w ten sposób uratować przed Rosjanami. Mówił, jak okrutnie obchodzą się oni z kobietami, które nie zdołają się przed nimi ukryć. Jednakże nigdzie nie można było znaleźć siostry przełożonej. Siostry podziękowały więc majorowi za życzliwość, nie skorzystały z możliwości ucieczki z miasta, a swoje miejsca ustąpiły matkom z małymi dziećmi. Poczucie obowiązku nie pozwoliło im wyjechać, w szpitalu byli przecież pacjenci wymagający opieki, także w mieście byli chorzy i starzy ludzie, o których należało się zatroszczyć. Majorowi spodobała się postawa sióstr, powiedział więc do siostry Ernesty: "Siostro, mam rozkaz wysadzenia miasta, ale nie uczynię tego ze względu na was, na waszą szlachetność". Po czym opuścił szpital. Najmłodsza z sióstr – s. Famiana Ocik – była bardzo przerażona, zdołała wyjechać ostatnim pociągiem, bez bagażu, zabrała ze sobą do torebki tylko kilka ciastek.

Do szpitala nieprzerwanie przybywali pacjenci: ranni żołnierze, ludność cywilna, Francuzi, Ukraińcy, Rosjanie. Gdy do miasta wkroczyły wojska rosyjskie, przejęły szpital dla swoich żołnierzy. Siostry musiały przenieść swoich pacjentów do szkoły, zupełnie do tego celu nieprzystosowanej. Same znosiły więc łóżka i niezbędne sprzęty z opuszczonych mieszkań. Do prowizorycznie urządzonych sal przeniesiono chorych. Do pomocy siostry miały 3 sanitariuszy. Siostry musiały także opuścić swoje mieszkanie, które znajdowało się w szpitalu. Ksiądz proboszcz zaoferował im pokoje na plebanii, ale tam było miejsce jedynie dla 22 sióstr. Siostry szukały więc schronienia u mieszkańców miasta. Siostra Edmara Komischke zamieszkała u starszego małżeństwa, które wymagało opieki (podobno byli to rodzice pewnej Boromeuszki). Siostra Aphrodisia udała się jako pielęgniarka do sąsiedniej wioski i w ten sposób oddzieliła się od pozostałych sióstr. Cztery czy nawet pięć sióstr pielęgnowało chorych w szkole (siostry Amanda, Ernesta, Melisa i 2 inne).

W dniu 3. lutego rosyjski żołnierz wdarł się do mieszkania małżeństwa, gdzie przebywała siostra Edmara. Coś do niej mówił, lecz ona go nie rozumiała. Gestem nakazał jej, by zdjęła fartuch. To mu jednak nie wystarczyło, przemocą próbował zedrzeć z niej habit. Wówczas siostra powiedziała: „Wolę, żebyś mnie zastrzelił!” Z furią odbezpieczył broń i strzelił siostrze prosto w skroń; nieszczęsna osunęła się na podłogę. Powiadomione o tym zdarzeniu siostry wyniosły ciało na desce i pochowały w ogrodzie plebanii.

Także siostry pielęgnujące chorych w szkole nie mogły czuć się bezpiecznie, Rosjanie nie dawali im spokoju. Francuzi starali się bronić zakonnic, jak tylko potrafili. Siostry żyły w nieustannym strachu. W końcu postanowiły dołączyć do pozostałych sióstr i pozostawiły w szkole samych sanitariuszy. Jednakże komendant kazał je znów sprowadzić i wywiesił na drzwiach gabinetu kartkę zakazującą Rosjanom wstępu - od tej pory żaden żołnierz nie przekroczył progu tego pomieszczenia. Za to w salach, gdzie siostry najczęściej przebywały pielęgnując chorych, były często narażone na zaczepki żołdaków. Żyjąc cały czas w napięciu i obawiając się najgorszego siostry przeniosły się w dniu 7. lutego na plebanię. Tylko siostra Amanda pozostała wraz z sanitariuszami i pełniła przy chorych nocny dyżur.

Będąc na plebanii siostry usłyszały pewnego dnia dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia głos wielebnego księdza proboszcza, który prawie płacząc powtarzał: „nie, ja nie mam żony”. Słychać też było odgłosy zadawanych księdzu uderzeń. Nagle rozległ się huk wystrzału. Siostry Segulina i Ernesta, które władały językiem polskim, podążyły proboszczowi na pomoc. Na całe szczęście pocisk nikogo nie trafił, broń wystrzeliła sama, gdy żołnierz wymierzał księdzu ciosy. Na widok sióstr Rosjanin przestał bić. Siostry przeraziły się bardzo, gdy powiedział: „Da, da, zakonnice też kochamy“. Na szczęście siostry mogły się z nim porozumieć i udało im się go ugłaskać. Ale na tym nie koniec. Po godzinie przyszło 2 oficerów z Ukrainką ubraną w mundur (siostry znały ją, ostatnio z nakazu pracowała u nich w szpitalu). Zażądali 4 sióstr, rzekomo do pielęgnowania chorych. Wszystkie siostry musiały ustawić się w koło. Podchmieleni oficerowie świecili każdej w twarz latarką. Najpierw musiała wystąpić siostra Melissa. Jako drugą wyznaczyli siostrę Ernestę. Gdy świecąc latarką wybierali trzecią, siostra Ernesta przeczuwając zagrożenie wycofała się tyłem za siostry, wydostała się na korytarz i wyskoczyła przez okno sypialni księdza proboszcza. Upadła na śnieg przykrywający grubą warstwą otwór okna piwnicznego i ukryła się na węglu w najdalszym kącie piwnicy. Trzęsła się z zimna, a gdy po upływie dwóch godzin prawie straciła czucie w kończynach, odważyła się wyjść przez ten sam otwór. Najpierw długo nasłuchiwała i dopiero gdy się upewniła, że w budynku plebanii panuje cisza, odważyła się wejść. Tu dowiedziała się, że w podobny sposób umknęły dwie inne siostry – s. Parmenia i s. Eusebia – jedna skoczyła [przez okno] na ziemię, druga ukryła się w pokoju pod łóżkiem. Siostra Melissa pozostała, podobno sprawiała wrażenie, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Wcześniej miała kilka razy powiedzieć, że chce umrzeć. Gdy oficerowie spostrzegli, że trzy siostry im się wymknęły, rozwścieczeni chcieli rozstrzelać pozostałe, ale w końcu w miejsce uciekinierek zabrali oprócz s. Melissy jeszcze s. Leutbergę, s. Orlandę i s. Spetiosę. Po godzinie Rosjanie chcieli ponownie przyjść po uciekinierki. Przerażone siostry spodziewając się śmierci odbyły, pomimo późnej godziny, spowiedź z życia. To samo uczyniły pozostałe siostry. Żadna nie położyła się spać tej nocy, czuwały modląc się. Oficerowie już nie wrócili, ale uprowadzone siostry też nie.

Dwa dni później ksiądz proboszcz pilnie poprosił siostrę przełożoną o pomoc jednej z sióstr znającej język polski, gdyż jakiś Rosjanin chciał odebrać żonie lekarza ich małą córkę. Siostra przełożona posłała 60-letnią siostrę Lybię. Siostra podążyła spiesznie do mieszkania lekarza i wyrwała żołnierzowi dziewczynkę ze słowami: „Miejsce dziecka jest przy matce”, po czym przekazała ją matce. Rozzłoszczony Rosjanin zastrzelił siostrę.

Gdy front przesunął się dalej na zachód mieszkańcy miasta a także i siostry rozpoczęły prace porządkowe. Grzebano ciała zmarłych i zabitych ludzi i zwierząt. Ludność cywilna grzebała ciała w mieście, siostry na okolicznych polach. W miejscu, gdzie leżały zwłoki, kopało się grób głęboki na 1 metr i składało w nim ciało. Siostra Ernesta nosiła zawsze przy sobie buteleczkę z wodą święconą; wodą skrapiała grób, odmawiała modlitwę i kończyła pochówek znakiem krzyża. Zauważył to żołnierz nadzorujący grzebanie ciał. Znalezione na polach ciała odwracał twarzami do góry i zakrywał oblicza zmarłych papierem lub kawałkiem płótna. Następnie wołał zakonnicę, by pokropiła każdy grób wodą święconą i zmówiła modlitwę, on sam w skupieniu salutował. W ten sposób siostra Ernesta mogła poznać także i dobrą stronę duszy rosyjskiego żołnierza.

Kilka dni później do sióstr przyszła po kryjomu pewna kobieta i zdradziła, że wczoraj pogrzebano ciała czterech katolickich sióstr (w odróżnieniu od protestanckich diakonis), ciała te były podobno poćwiartowane. Od tej chwili siostry nie miały już nadziei, że uprowadzone siostry powrócą. Siostra przełożona nie mogła sobie wybaczyć, że nie sprzeciwiła się wówczas Rosjanom.

Kończyła się żywność. Siostry musiały szukać gdzieś pracy, gdyż nie mogły wyżyć z prac dorywczych w Schwiebus. Siostra Senna zachorowała na tyfus i leżała w szpitalu. Pozostałe siostry małymi grupkami wędrowały w kierunku Züllichau. Siostra przełożona i kilka innych sióstr znalazły schronienie w jednej z okolicznych wiosek. Połowa sióstr dotarła do Keltschen (Kiełcze). Tu zatrzymały się w opuszczonym dworze. W młynie znalazły mąkę i ziarno. Siostry pracowały na polu, w zamian za to mogły piec tyle chleba, ile potrzebowały. Chleb i inne produkty zawoziły do sióstr rozproszonych w okolicy. Ten stan jednak też nie trwał długo. Siostra Filomena Gwozdz, która wraz z siostrą przełożoną i siostrą Abstraktą podążyła dalej do Bentschen (Zbąszyń), zachorowała na tyfus i tam zmarła.

Funkcjonujący już urząd zdrowia zatrudnił siostrę Amandę i siostrę Teodorę do przeprowadzenia wśród kobiet badań na kiłę. Wykryto ogromne ilości zachorowań. Dla chorych kobiet otwarto w Züllichau szpital i skierowano tam do pracy obie siostry wraz z jeszcze jedną – Eusebią. Praca ta łączyła się z wieloma wyrzeczeniami – całymi tygodniami siostry nie mogły uczestniczyć we Mszy św., nie miały też możliwości przyjmowania innych sakramentów. Pozostałe siostry błąkały się w rozproszeniu. Po długim czasie niektóre dotarły do Trebnitz (Trzebnica).

Z pomocą Matki Annuntiaty siostry Boromeuszki mogły ponownie podjąć pracę w Świebodzinie, w domu dziecka, który urządzono w naszej dawnej szkole gospodarstwa domowego. Siostrom z Trzebnicy pospieszyły z pomocą siostry Boromeuszki z Mikołowa. Jednakże po kilku latach z powodu braku sióstr rozwiązano tę filię.




List S. Amandy Othilda do S. Wikarii

aktualnie Świebodzin, dnia 20.08.1946.
J.M.J.C.

Wielce Szanowna, Czcigodna Matko,

Nie mogłyśmy wyjechać z Breslau (Wrocławia), jak było zaplanowane, o godzinie 6.00, lecz dopiero w poniedziałek po południu o godzinie 3.00. Po różnych, mało przyjemnych perypetiach dotarłyśmy tu we wtorek w południe, o godzinie 12.30.

Natychmiast zameldowałyśmy się u tutejszego wielebnego księdza proboszcza. Zaraz potem byłyśmy w szpitalu. W szpitalu mieszkają jeszcze rosyjski major, porucznik i naczelnik. Wprawdzie posterunki uprzejmie nas przepuściły, ale oficer powiedział, że oddają szpital Polakom. Za zgodą wielebnego księdza proboszcza poszłyśmy do starostwa. Niestety zastałyśmy tylko wicestarostę. Powiedział on nam, że biskup gorzowski chce tu założyć seminarium duchowne, i że sądzi, że sprowadzą tu znów te same Boromeuszki. Gdy opowiedziałyśmy o tym księdzu proboszczowi, ten odparł gniewnie „Trebnitz (Trzebnica) odmówiła”. Ja nie chciałabym ingerować w tę sprawę. Starosta podobno wie już, że taka odmowa miała miejsce, więc chce zabrać budynek na potrzeby urzędu. Ksiądz powiedział też, że starosta chce płacić czynsz zgromadzeniu, a połowę ogrodu chce uprawiać dyrektor i też będzie płacił za dzierżawę.

Przekształcenie naszego domu na szpital nie wchodzi w rachubę. Po pierwsze, tutaj jest już dobrze wyposażony szpital, poza tym jest tu urząd zdrowia z punktem pierwszej pomocy. Do chorych chodzą siostry zatrudnione przez powiatowego lekarza.

Nie wolno nam pod żadnym pozorem zrobić cokolwiek bez wiedzy „Powiatowego”. Wicestarosta powiedział, że drugi szpital jest całkowicie zbędny, gdyż w Schwiebus (Świebodzin) jest niewiele ludzi.

Droga, Czcigodna Matko, prosimy usilnie, by Matka Wikaria osobiście tu przybyła i podjęła decyzję. Jeśli do piątku nikt nie przyjedzie, wracamy. Tyle naszych wiadomości ze Schwiebus (Świebodzin).

Pozdrawiamy z pełnym szacunkiem, wdzięczne i oddane

S. M. Amanda – Othilda.




List S. M. Aphrodisii Latzel do Matki Marynii

Görlitz, dnia 19.8.1945
J.M.J.C.

Wielce Szanowna Czcigodna Matko Marino!

Bardzo się cieszę, że mogę dziś napisać kilka słów do Ciebie, Czcigodna Matko Marino. Słowa te, niestety, nie przyniosą radości, gdyż przeżywamy i piszemy tylko o cierpieniu. Pomimo tego, tli się we mnie płomyk radości, droga, Czcigodna Matko Marino, gdyż po 6 miesiącach naprawdę trudnych przeżyć znalazłam znów swoje miejsce, swoją nową ojczyznę. Cieszę się i jestem za to bardzo wdzięczna. Ponieważ ze Świebodzina nie otrzymała jeszcze Czcigodna Matka żadnych listów ani też osobistych relacji, chcę krótko opisać, co się wydarzyło.

Pod koniec stycznia zdążyliśmy ewakuować wszystkich żołnierzy. 28. stycznia udałam się do Domu św. Józefa. Także tam wszystkich ewakuowano. Nasz dom był pusty tylko przez jeden dzień, zaraz później stał się znów głównym punktem opatrunkowym i tu zaczęto przywozić kolejnych rannych - przeważnie żołnierzy. Większość sióstr była w piwnicy będącej schronem przeciwlotniczym. Siostry Syrgiosa, Petrussa i ja opiekowałyśmy się 60 niemieckimi żołnierzami, których nie można było ewakuować. W dniu 31. stycznia siostra Petrussa i ja udałyśmy się do niemieckiego sztabu i poprosiłyśmy, by oszczędzono miasto, a także i nasz dom, w którym w piwnicy przebywało 40 sióstr, 60 żołnierzy i wiele matek i dzieci. Niemiecki major powiedział, że będzie bronił miasta do ostatniego kamienia. Słychać już było ostrzał ciężkiej artylerii, widać było łuny pożarów. W nocy na 1. lutego 45 r. niemiecki sztab przebił się, a my rano o godzinie 8:00 1. lutego 45 r. wywiesiliśmy białą flagę i poddaliśmy się Rosjanom. Chciałyśmy dalej doglądać chorych i rannych. Rosjanie natychmiast zażądali naszego domu z całym wyposażeniem. Nam pozwolili początkowo pozostać w zamku, gdzie miałyśmy nasze cele zakonne. Postarałyśmy się jeszcze szybko o jakieś zapasy żywności, ale wkrótce nadszedł rozkaz, by wszystkie siostry natychmiast opuściły budynek. Chwyciłyśmy to, co było pod ręką i podążyłyśmy do probostwa. Nie było już światła, ani wody. Niemcy wysadzili wszystko, zanim weszli Rosjanie. Warunki były nie do wytrzymania. Nasz kapelan, siostra Libia i ja zostaliśmy przygarnięci przez pana doktora Wulko, okulistę.

W mieście zaroiło się od okrutnych band z Syberii i ludów mongolskich. Napastowali kobiety, niektóre były gwałcone 60 – 100 razy, po czym umierały. Niestety, ważyli się oni także napastować siostry. W dniu 3. lutego zastrzelili siostrę Edmarę, ponieważ nie pozwoliła się tknąć Rosjaninowi. Strzał w głowę – siostra żyła jeszcze kilka minut i otrzymała ostatnie namaszczenie. Jest pochowana w ogrodzie probostwa. W dniu 4. lutego zajechał samochód, dwoje Rosjan wdarło się do probostwa i zastali siostry w pokoju. Rosjanka zadecydowała: ta, ta, ta i ta siostra muszą pójść z nimi, wrócą za dwie godziny. Siostra Parmenia miała być tą czwartą , udało jej się wyskoczyć przez okno. Siostra Orlanda zaofiarowała się pójść za siostrę Parmenię. Nasza droga Matka poleciła drogim siostrom Speziosie, Luitburgis, Melisie i siostrze Orlandzie wsiąść do samochodu. Siostra Speziosa powiedziała: „Żegnajcie. Już się nie zobaczymy”. Ja leżałam chora na zapalenie płuc u doktora Wulko. Proboszcz przyszedł do mnie z Panem Jezusem i mogłam się wyspowiadać. To on opowiedział mi, co się wydarzyło, niestety siostry straciły życie w bardzo, bardzo haniebny sposób. Odcięto głowy, przybito do futryny drzwi, odcięto piersi, były i inne okropieństwa. Jak tylko pomyślę o tych wszystkich potwornościach będących w Świebodzinie na porządku dziennym, płaczę w głos. Nie oszczędzono i nas, będących u doktora Wulko. Droga siostra Libia została zastrzelona na oczach rodziny, gdy powstrzymywała panią doktorową i nie oddała Rosjanom maleńkiej córeczki doktorostwa.

Ponieważ sytuacja stawała się coraz bardziej nie do zniesienia, proboszcz powiedział mi, że mam się przebrać i ratować swoje życie. Uciekłam do wsi, ale tam mogłam pozostać tylko dwa dni. Za mną przybyły tu siostra Senna i siostra Hirena. Udałyśmy się przez pola do innej wioski, odległej o 8 km. Tam, pod oborą, w piwnicy na buraki znalazłyśmy schronienie, by móc ocalić nasze życie i niewinność.

Przez osiem tygodni żyłam w tej piwnicy, lecz ktoś zdradził tę kryjówkę. Ukradziono mi tam też jedyny komplet bielizny na zmianę. Następne schronienie znalazłam na stryszku nad chlewem. Czasami chodziłam pielęgnować chorych. Ludzie dawali mi jedzenie i coś do ubrania, otrzymałam drewniaki, czerwoną spódnicę, mały kabat i chusteczkę na głowę, to chroniło mnie przed zimnem. Tak, straciłam wszystko, wszystko – a jednak nie straciłam niczego – droga, Czcigodna Matko. W każdej sytuacji mogłam wierzyć i mieć nadzieję, zachowałam wiarę, moc i powołanie. I mogę tylko powtórzyć za piękną Mszą Schuberta: „bardziej dziękować już nie potrafię“. Wkrótce rozniosło się, że we wsi jest siostra. Wówczas miałam sporo pracy. Później organizowałam w różnych miejscach punkty pomocy ambulatoryjnej. Od polskiego starosty otrzymałam przepustkę. Z tą przepustką mogłam swobodnie poruszać się od wsi do wsi. Odwiedziłam drogie siostry w Jordanowie, którym, z wyjątkiem jednej siostry, wiodło się całkiem dobrze. Także w Lubrzy sióstr nie spotkało nic szczególnie złego. Siostry świebodzińskie znalazły schronienie w różnych miejscach. Niestety, większość z nich przez ponad ¼ roku nie miała możliwości uczestniczenia we Mszy św., itp. Młodych kapłanów wywieziono, zabrano także i naszego proboszcza, wrócił po 12 tygodniach z lochów G.P.U. (Państwowy Zarząd Polityczny), wyglądał jak szkielet. Czterech kapłanów już nigdy nie wróciło, tak jak wszyscy młodzi mężczyźni i dziewczęta od 16 lat. Zamknięto ich w obozie w Świebodzinie i wywieziono do Rosji.

Mogłabym jeszcze dużo pisać, ale muszę już kończyć, ponieważ droga Matka Notburga wkrótce odchodzi. – Bardzo chciałabym jeszcze choć raz zobaczyć nasz kochany, drogi dom zakonny i nasze Czcigodne Przełożone. – Niestety, ludzie którzy tam przybyli, przynieśli nam tyle cierpienia, że nie sposób jest wspólnie z nimi żyć. Bóg dał mi więc poprzez moich Przełożonych nową ojczyznę i jestem za to bardzo wdzięczna. Z miłością pozdrawiam Cię Czcigodna Matko Marino i pozostaję z wdzięcznością

Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich Czcigodnych Przełożonych.

S. M. Aphrodisia.



Spis Sióstr Boromeuszek posługujących w Świebodzinie
z dnia 18 maja 1941 r.

Siostra Aurelia	    ILGNER	- s. przełożona do 16.02.1942 
Siostra Gilberta    JONSCHER	- biuro
Siostra Sarkandra   HADIRAN	- szycie
Siostra Helene	    STEHR	- pensjonat
Siostra Iphigenia   SCHLENSOG	- kuchnia
Siostra Josefa	    SEIFERT	- refektorium
Siostra Lea	    MICHALSKI	- kaplica i sieroty-chłopcy.
Siostra Lybia	    ZAPOROWICZ	- szycie
Siostra Libora	    TIETZE	- oddział kobiecy
Siostra Juventia    WROBEL	- sieroty-chłopcy
Siostra Tatiana	    STENZEL	- pralnia
Siostra Malcha	    SCHAMPERA	- oddział męski
Siostra Almachia    NEMITZ	- łaźnia
Siostra Sigolina    LIHS	- sieroty-dziewczęta
Siostra Evangelista LONCZYK	- kościół i szycie
Siostra Adalricha   GRÜTZNER	- masaże, krótkie fale, itp.
Siostra Theodora    KOSCHÜTZKA	- oddział położniczy
Siostra Priska	    LENKFELD	- pensjonat i goście
Siostra Amanda	    GLOMBIK	- oddział noworodków
Siostra Sebalda	    ZAREMBA	- oddział okulistyczny
Siostra Eliazara    BLAUROCK	- gospodarstwo
Siostra Hirena	    FÄHNRICH	- sprzątanie
Siostra Holda 	    KEHR	- sieroty-chłopcy
Siostra Barnaba	    STEHR	- biuro i  muzyka
Siostra Speciosa    URBANCZYK	- sala operacyjna i rentgen
Siostra Senna	    FOITZIK	- sieroty-dziewczęta
Siostra Aphrodisia  LATZEL	- oddział kobiecy
Siostra Petrussa    RICHTER	- laboratorium
Siostra Carisia	    PODELIJSKA	- gabinet opatrunkowy
Siostra Amidea	    MROSEK	- oddział położniczy
Siostra Parmenia    KEDZIORA	- oddział męski
Siostra Aderita	    SCHIMKE	- kuchnia
Siostra Leutbergis  STANIA	- oddział męski
Siostra Joela	    SIKORSKI	- biuro
Siostra Orlanda	    STRIEGAN	- oddział męski
Siostra Pulcheria   KAPOLZINSKI	- oddział noworodków
Siostra Heriburg    FLORIAN	- piekarnia
Siostra Leonora	    UMLAUF	- przedszkole
Siostra Engelharda  JUNG	- przełożona od 17.02.1942

Materiały z języka niemieckiego przetłumaczyła Pani Grażyna Hatała.


Krótkie życiorysy sióstr, które poniosły tragiczną śmierć w dniach od 3 do 9 lutego 1945 r. w Świebodzinie

Siostra Maria Edmara Komischke

Urodzona 19. listopada 1915 r. w Szczecinie. Na chrzcie św. otrzymała imię Eleonora. Nowicjat rozpoczęła 27. lipca 1935 r. w Trzebnicy i w tym też dniu otrzymała suknię zakonną. Przez śluby zakonne poświęciła się całkowicie Panu w dniu 01. sierpnia 1937 r. Była dyplomowaną przedszkolanką. Pracowała w Ząbkowicach Śląskich. w Sławęcicach na Śląsku, a ostatnio w Świebodzinie. Była ofiarną, pobożną, cichą, prawdziwą siostrą miłosierdzia. Napadnięta 3. lutego 1945 r. przez dwóch żołnierzy rosyjskich, którzy kazali jej się rozebrać z szat zakonnych, wzbraniając się w obronie swojej czystości zawołała: „Chcę raczej umrzeć aniżeli utracić swoją niewinność!” i w tym momencie została przez nich zastrzelona.

4. lutego 1945 r. zamordowano w brutalny sposób w Świebodzinie 4 siostry. Zabrano je z plebanii samochodem do pielęgnowania chorych – siostry te jednak już nie wróciły. Po kilku dniach znaleziono okrutnie zmasakrowane ciała tych sióstr w domu przy innej ulicy. Pochowano je w ogrodzie tego domu i na łące. (Opis w załączonych relacjach pisemnych sióstr, które były świadkami tych wydarzeń).

Siostra Maria Speciosa Urbańczyk

Urodzona 19. stycznia 1898 r. w Szymiszowie pow. Strzelce Opolskie. Na chrzcie św. otrzymała imię Jadwiga. Suknię zakonną otrzymała 11. lutego 1923 r. i rozpoczęła nowicjat w Trzebnicy. Profesję zakonną złożyła 22. lutego 1926 r. Dyplom pielęgniarki zdobyła w 1934 r. Była wzorową osobą zakonną i bardzo dobrą, ofiarną pielęgniarką. Pracowała w Szpitalu w Trzebnicy, a od 1926 r. w Świebodzinie. Zamordowana 04. lutego 1945 r. w Świebodzinie.

Siostra Maria Leutbergis Stania

Urodzona 28. lutego 1912 r. w Chwałowicach pow. Rybnik. Na chrzcie św. otrzymała imię Elfryda. Nowicjat rozpoczęła 04. lutego 1932 r., a przez Profesję zakonną 27. czerwca 1934 r. oddała się na całkowitą służbę Bogu. Zdobyła dyplom pielęgniarki w 1934 r. i była wzorową zakonnicą i sumienną, ofiarną pielęgniarką. W 13-tą rocznicę przyjęcia sukni zakonnej, 04. lutego 1945 r. poniosła śmierć męczeńską w Świebodzinie.

Siostra Maria Orlanda Striegan

Urodzona 08. sierpnia 1904 r. w Klisienie pow. Głubczyce woj. opolskie. Na chrzcie św. otrzymała imię Klara. Suknię zakonną otrzymała 19. lutego 1933 r. i rozpoczęła nowicjat. Przez profesję zakonną w dniu 05. maja 1935 r. poświęciła się całkowicie na służbę Bogu. Była dyplomowaną pielęgniarką – dyplom zdobyła w 1935 r. Pracowała w szpitalu w Trzebnicy, a od 1935 r. w Świebodzinie. Była bardzo cenioną przez lekarzy, chorych i współsiostry jako osoba pełna dobroci, sumienna i zawsze gotowa do pomocy i ofiary. Po 10 latach wiernej pracy w Świebodzinie poniosła śmierć męczeńską 4. lutego 1945 r.

Siostra Maria Melisa Pawlik

Urodzona 28. marca 1911 r. w Grzędzinie pow. Koźle na Górnym Śląsku. Na chrzcie św. otrzymała imię Mechtylda. Suknię zakonną przyjęła i rozpoczęła nowicjat 28. lutego 1929 r. Śluby zakonne złożyła 29. października 1931 r. Była bardzo ofiarną pielęgniarką, chętnie pełniła dyżury nocne. Pracowała w domach w Grodowicach, Namysłowie, Sośnicowicach, Bytomiu, Lwówku Śl., a od 1943 r. w Świebodzinie. By sprawić radość chorym i współsiostrom chętnie robiła im niespodzianki. Według opowiadań sióstr jako młoda dziewczyna zwierzała się swojej koleżance, że chciałyby umrzeć jako męczennica. Dobry Bóg wysłuchał jej życzenie i poniosła śmierć męczeńską 04. lutego 1945 r. w Świebodzinie.

Siostra Maria Lybia Zaporowicz

Urodzona w Wąbrzeźnie 07. października 1882 r. Na chrzcie św. otrzymała imię Elżbieta. Nowicjat rozpoczęła 01. maja 1902 r., a profesję zakonną złożyła 15. maja 1906 r. Liczyła 62 lata z których 42 lata przeżyła w Kongregacji. Była wychowawczynią w przedszkolach. Miejsca pracy to Pruszków, Trzebnica, Brzeg Dolny, Wrocław, Rybnik, Kamienic, Pławna i Świebodzin. Wiernie wypełniała swoje obowiązki zakonne i zawodowe. Była lubiana przez wszystkich, szczególnie przez dzieci. Siostra Lybia stanęła w obronie 10-letniej dziewczynki, którą żołnierz rosyjski chciał zabrać matce. W trakcie tłumaczenia, że dziewczynka należy do matki, została przez żołnierza zastrzelona 09. lutego 1945 r.

† Wieczny odpoczynek racz im dać Panie,
a Światłość Wiekuista niechaj im świeci.
Niech odpoczywają w pokoju wiecznym.
Amen

Czytaj więcej:
Świebodzińska legenda
Od legendy do faktów
Boromeuszki cd...
Odkrywane tajemnice
Los Sióstr cd...
inne:
Zabytkowy kłopot


komentarz[0] |

© 2001-2012 by Robert Ziach C&Co. A.G.™ ® 2012 by Schwiebus.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone.

0.009 | powered by jPORTAL 2