Najbardziej oficjalna strona Świebodzina na starych kartach pocztowych

   MENU

  Skok do tamtąd skąd przybyłeś :-=)  Powrót
   • Strona Główna
   • Wstęp
   • Z historyi ...
   • 130 lat ...
   • Wernisaż ...
   • Kroniki ...
   • Katalog C&Co.
   • Family Tree
   • Ważka
   • Co nowego
   • Bibliografia
   • E-Mail




   Ważka

Z dziennika pokładowego Ważki - Azja

3/9/2002 o 15:50 WAŻKA
             Mongolia. Co prawda jeszcze mnie tam nie ma, ale za tydzień ruszam w tamtą stronę. Trasa klasyczna czyli: Brześć - Moskwa - Irkuck - Ułan Ude - Ułan Bator. Same przygotowania zaczynają się wesoło bo w sklepie w Zielonej Górze próbowano mi sprzedać spodnie, które chronią przed promieniami UV (jeśli ktoś jest zainteresowany to mogę podać adres), w drugim sklepie na mnie krzyczą że spodnie są męskie i nie powinnam ich przymierzać, a w urzędzie paszportowym pani zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Trzymajcie kciuki za mnie. W miarę możliwości będę się tu pojawiać.
             Ważka

3/9/2002 o 17:58 TUZIOL
             'Czymamy' kciuki. Opowiesz nam, mam nadzieję jak jest 'po tamtej stronie'. Pozdrawiam i życzę miłej podróży.

4/9/2002 o 14:18 JUNIOR
             Brzmi super! Zazdroszczę! Większość z nas odwiedza 'zachód' i 'południe' a tu przecież takie egzotyczne i ciekawe miejsca na 'wschód'... Koniecznie podsyłaj 'w miarę możliwości' zdjęcia! A jak wrócisz liczę na niezły album na świebodzińskiej galerii!
             Pozdrawiam! Dużo słońca, pięknych widoków i przygód

4/9/2002 o 19:37 WAŻKA
             Na 'zachodzie' i 'południu' też są egzotyczne miejsca np. Maroko. Polecam wszystkim szczególnie soki z pomarańczy, Wysoki Atlas, pustynie i Marakesz. Aktualnie mam zdjęcia z Turcji, Syrii, Indii i Nepalu. I slajdy które próbuję wywołać od dłuższego czasu ale brak mi funduszy. W tym roku Mongolia z pustynią Gobi, Ułan-Bator i obowiązkowo wycieczka po stepie na koniu. Będę pisać wam wszystkim relacje na bieżąco. Mówiąc szczerze nie sądziłam ze kogoś zainteresuje ten wyjazd.

4/9/2002 o 21:53 MAXX
             Wynajmowałem kiedyś pokój u gościa, który spędził kawał życia na podróżach. A Nepal był jego ulubionym miejscem. W jednym pokoju stała wielka szafa pełna albumów z podróży. Zdjęcia z Nepalu choć czarno białe były niesamowite. Goście wszędzie ze sobą zabierali kajaki i gdzie to tylko było możliwe płynęli rzeką.
             Czad!
             Skąd pochodzisz Ważka? Ile masz lat? I skąd takie pasje u Ciebie? Dużo podróżujesz? Jeździsz sama, czy to są bardziej 'zorganizowane' podróże? I nie gniewaj się na moją ciekawość

4/9/2002 o 22:29 WAŻKA
             Grzecznie (jak na spowiedzi) biorę się za odpowiadanie na pytania.
             'Skąd pochodzisz Wazka?' - ze Świebodzina choć ostatnio tylko tutaj bywam.
             'Ile masz lat?' - 25.
             'Skąd takie pasje u Ciebie?' - też chciałabym wiedzieć, jedni lubią piwo a ja lubię jeździć. A tak bardziej poważnie to z czystej ciekawości do świata. Teraz mam dobre wytłumaczenie i zawsze mogę mówić że to zboczenie zawodowe.
             'Dużo podróżujesz?' - Co to znaczy dużo? Mam to przeliczyć na odległość w kilometrach? Nie wiem czy dużo czy mało, to nie jest istotne, ważna jest sama podróż.
             'Jeździsz sama czy to są bardziej 'zorganizowane' podróże' - sama organizuję podróże. 'Wycieczki zorganizowane' kojarzą mi się z imprezą 40 osobową pt. 'pól świata w 5 dni' czyli wszystko oglądane przez szybę autobusu. Przez cały czas jeździłam z siostrą, ale teraz jadę sama.
             'I nie gniewaj się na moją ciekawość' - cala przyjemność po mojej stronie.

4/9/2002 o 22:56 MAXX
             Prześlij kilka zdjątek do admina, na pewno zamieści je w galerii. Bardzo chciałbym je zobaczyć. ...i powodzenia.

4/9/2002 o 23:03 WAŻKA
             Jak wrócę to prześlę. Tylko ciekawe kiedy to będzie?

12/9/2002 o 17:26 WAŻKA
             W końcu udało mi się dostać paszport. Ambasada wysłała go 05.09.2002r. W Świebodzinie był 06.09.2002 r. ale na poczcie stwierdzono że nie jest to ważna przesyłka i jak będę bardzo potrzebowała to sama się po nią zgłoszę i leżał sobie biedaczek tam do dziś. Jutro tylko czeki podróżne i pieczątka AB i wieczorem ruszam do Warszawy. W sobotę rano jadę do Terespola, szybka przesiadka i Brześć, i mam nadzieję w niedzielę rano być w Moskwie. Przy odrobienie szczęścia może uda mi się dostać bilety na wieczorny pociąg do Irkucka. Uwaga na panie w banku PKO w Zielonej Górze - notorycznie mają 'złe dni' i sprzedają czeki o których nic nie wiedzą.
             Jak dojadę do jakiegoś cywilizowanego miejsca (Ułan-Bator) to się odezwę.

12/9/2002 o 18:44 TUZIOL
             Trzymamy kciuki i czekamy na informacje i fotki. Szerokiej drogi

21/9/2002 o 04:01 WAŻKA
             Dojechałam do Irkucka. To 7 dzień podróży. Jest ciepło i słonecznie. Wieczorem jadę do Nauszek a do wieczora powłóczę się po uliczkach Irkucka bo są naprawdę piękne. Po tygodniu jazdy po raz pierwszy dziś rano zobaczyłam turystów z plecakami.
             Jazda samemu jest momentami męcząca ale za to łatwiej nawiązuje się kontakt z miejscowymi ludźmi bo wszyscy się przejmują że jestem sama i ciągle dokarmiają.
             Pozdrawiam
             Ważka

24/9/2002 o 07:18 WAŻKA
             Od wczoraj siedzę w Ułan-Bator. Na granicy spotkałam dwie siostry z Norwegii które musiały spać na stacji bo w deklaracji celnej wpisały że mają dolary i je cofnęli z granicy aż wymienią je na ruble. Austriakowi nie mogłam wytłumaczyć dlaczego ma nie pisać nic o twardej walucie, ciągle się pytał: dlaczego mam nie pisać skoro posiadam i dolary i euro. Stwierdziłam że jak chce to niech sobie wpisze i zapewne po nocy na dworcu w Nauszkach nie będzie już zadawał głupich pytań: dlaczego? Później była dyskusja o sprzęcie fotograficznym.
             Austriak: 'A kamerę mam wpisywać?
             ja: 'Nie.'
             Austriak: 'Ale ja mam kamerę, to może ją wpiszę? A ty wpisałaś?'
             ja: 'Nie, nic nie napisałam.'
             Austriak: 'Ale jak to, przecież masz kamerę?'
             ja: 'Jaką kamerę?'
             I tak dyskutowaliśmy z kilka minut. Ja wiem że on chce być uczciwy itd ale czasami trzeba pisać to co każą bez zadawania zbędnych pytań.
             Teraz czekam na Polaków by ruszyć z nimi na pustynię Gobi. Wiem że od wczoraj dwóch Polaków jedzie przez Gobi na rowerach. Pozdrawiam wszystkich.
             Ważka.

24/9/2002 o 09:40 MAXX
             To wszystko pachnie Przygodą przez duże 'P'. Niesamowite i szkoda, że nie możesz słać od razu zdjęć! W jaki sposób korzystasz w Irkucku albo Ułan-Bator z internetu? Mają tam kafejki internetowe? Trzymam kciuki! Powodzenia!

25/9/2002 o 08:47 WAŻKA
             W Irkucku jest kafejka. W Ułan-Bator chyba z 20 sztuk. Można wybierać, choć ceny są te same. Jutro wieczorem ruszam z Japończykiem na północ Mongolii, tam chcemy wypożyczyć konie i pojeździć dookoła jeziora z jakiś tydzień i trochę okrężną drogą wracać do Ułan-Bator. Następnie odbić na Gobi. W nocy jest już zimno i coraz mniej białasów na ulicach. Z informacji wynika że na północy jest z jakieś 0 stopni. Jak będzie za zimno to zwinę się w cieplejsze rejony albo się przyzwyczaję do tej temperatury.
             Ważka.

13/10/2002 o 07:11 WAŻKA
             Wróciłam znów do Ułan Bator po tygodniowej konnej wyprawie dookoła jeziora na północy Mongolii. Dwa dni szukałam transportu z Moron do Tsetserlig wraz z australijskim rodzeństwem. Samochód i tak się popsuł w połowie i ostatecznie przebycie 500 km zajęło nam dwa dni. Z Tsetserlig ruszyliśmy do Karakorum oglądnąć jedno z piękniejszych zabudowań klasztornych w kraju. W samochodzie 8 osób. Z tyłu przewozimy mięso, na suficie pełno much. Przy każdym ovoo zatrzymujemy się, okrążamy go 3 razy i pijemy wódkę z kierowcą o pomyślną drogę. W banku negocjuję kurs dolara. Przerwy w podróży spędzamy w jurtach pijąc na zmianę mleko, wódkę, jogurt, herbatę, wódkę. Ciągle próbuję znaleźć chętnych na Gobi. Za to w piątek odbieram wizę chińską która w Polsce kosztuje chyba ze 100 zł a tutaj jest za darmo. 22 muszę pojawić się na granicy chińskiej i mam zamiar spędzić w tym państwie około 3 miesięcy. Pozdrawiam wszystkich.
             Ważka.

13/10/2002 o 16:39 ZIACH
             No to mamy w serwisie obieżyświata pełną gębą!!! Jak na razie komentarze Ważki przyprawiają mnie o przyjemny dreszczyk na karku. Przygoda przez WIELKIE 'P', dla niejednego z nas już nie do osiągnięcia. Ważka - trzymaj się ciepło, w Świebodzinie spadł dzisiaj (niedziela 13 października) - jakby nie było - pierwszy śnieg. Pisz kiedy tylko będziesz mogła. Z przyjemnością śledzę, śledzimy wszystkie informacje od Ciebie.

14/10/2002 o 18:18 TUZIOL
             Nieźle, nieźle Ważka. Widać ze nieźle się bawisz. Dzięki Tobie dowiadujemy się jak toczy się życie na wschodzie. Pozdrawiam.

15/10/2002 o 08:48 WAŻKA
             A tak, bawię się świetnie. Miałam trochę problemów żołądkowych. Ostatnio spalam 16 godzin. W moich snach wszyscy mówią po angielsku. Udaję Rosjankę przez co nie mam problemów z ulicznymi naciągaczami i pseudo-przewodnikami, w sklepach też mówią mi niższe ceny. W największej dyskotece w mieście muzyka z Ibizy i koncert jakiegoś amerykańskiego rapera. Na koniec odwozimy kilku mongolskich znajomych do domów tzn. do ich namiotów. A dziś czeka mnie jeszcze dyskusja w rosyjskiej ambasadzie i tłumaczenie australijskim znajomym wszystkich abstrakcyjności związanych z wizą do Rosji. Pozdrawiam.
             Ważka.

18/10/2002 o 04:54 WAŻKA
             Właśnie odebrałam wizę chińską i po południu jadę na Gobi. W poniedziałek będę już w Chinach. Oczywiście nie musiałam za nią płacić ale dostałam tylko na 30 dni. Oficer w ambasadzie powiedział że jak będę miała szczęście to w Chinach przedłuża mi wizę na 3 miesiące. Odezwę się już z Pekinu. Pozdrawiam.
             Ważka.

22/10/2002 o 14:46 WAŻKA
             Słoneczko i znów piękna jesień. W parku staruszkowie ćwiczą tai-chi. Przed sklepem wywieszają klatki z ptakami. Ulice zalewają rowerzyści. Siedem kilometrów między Zamen Uud (Mongolia) a Erlenet (Chiny) było najdłuższymi siedmioma kilometrami w moim życiu i potrzebowałam 10 godzin na przebycie tego odcinka. Oczywiście musiałam rozpakować i spakować cały swój plecak przy odprawie. Godzinę studiowano pieczątki w moim paszporcie (dobrze ze mam nowy paszport i tylko kilka pieczątek bo ze starym stałabym chyba cały dzień). Znajomemu Australijczykowi skonfiskowano polski dżem truskawkowy kupiony w Ułan Bator ponieważ jak mi powiedział oficer:
             'Dżem ten jest zakazany w Chinach'
             Dla państwa z Beijing korespondencje przygotowała Ważka.

31/10/2002 o 06:25 WAŻKA
             Po ciepłym Pekinie ruszyłam w stronę Tybetu. Pierwszy przystanek w Sining/Xining. Miasto to ma kilka atrakcji w tym jedna mnie zainteresuje - jak stwierdził znajomych mnich z klasztoru Kumbum. Oczywiście idąc na dworzec mikrobusów pomyliłam ulice i trafiłam do pięknego klasztoru którego nie ma w przewodniku a warty jest odwiedzenia. Mnich otwierał wszystkie świątynie i w jednej z nich dał mi jabłka z ołtarza. Przed teatrem gość wciska mi małego pieska. Pokazuje całą skrzynkę ze szczeniaczkami i rudzielca który wg. niego będzie najsmaczniejszy na kolację bo nie ma za dużo tłuszczu. W Kumbum trafiłam na festiwal z tańcami lamów. Później na kolację do mnicha który 3 razy próbuje przedostać się do Indii i za każdym razem chińska policja go wycofuje spod granicy. Umawiamy się na następny dzień w klasztorze ale nie uśmiecha mi się płacić znów 30Y. Przemykam więc boczną bramą korzystając z przerwy na lunch. Nie mogę kupić biletów do Golmud bo 'Droga jest zamknięta dla zagranicznych turystów z powodu zimna'. Udaje mi się jednak namówić kierowcę by zabrał mnie ze sobą. 24 godziny spędzone w zadymionym autobusie z miejscami leżącymi w którym komfort mają tylko dzieci i staruszki. Opiekuje się mną rodzina tybetańska. Mama w tradycyjnym stroju, tata z różańcem na szyi i nożem w kieszeni i ich ciągle śmiejące się dziecko. Brzuch jest pełen pomarańczy i udaje mi się wymigać od wspólnego jedzenia kurzych łapek w pikantnym sosie.
             Jest jeden hotel który przyjmuje cudzoziemców. Samo miasto jest nieciekawe, beton, beton i jeszcze raz beton. Na ulicy naprawiają mi plecak, w Polsce zajęłoby to 2 tygodnie, tutaj 15 minut.
             'Jak dojechać do Lhasy?'
             Są dwie drogi:
             A) legalna - idziemy do biura i wykupujemy wycieczkę na 3 dni w Lhasie, koszt-2000Y.
             B) nielegalna - namawiamy kierowcę i płacimy 1000Y i modlimy się o to by stać się niewidzialnym na odcinku 1000km i by funkcjonariusze po drodze rzeczywiście okazali się braćmi/kuzynami/przyjaciółmi (niepotrzebne skreślić) kierowcy. Osobiście wybrałam wariant B). Znalazłam już kierowcę który zgodził się jutro zabrać mnie do Lhasy. Pozostaje mi się modlić o pomyślną przeprawę.
             Pozdrawiam wszystkich.
             Ważka
             ps. Czy ktoś to czyta?

31/10/2002 o 13:39 TUZIOL
             Czytamy.
             Czyżbyś łamała prawo?
             Czekamy na więcej.
             Może książkę napiszesz?

31/10/2002 o 14:44 ANONIM
             Oczywiście czytamy i podniecamy się Twoją wyprawą.

31/10/2002 o 16:05 ZIACH
             Może od podniet będę daleki, ale sama relacja (jeżeli jest prawdziwa) jak to już wcześniej podkreślałem jest niesamowita!!! Czytam każdego newsa od Ciebie. Trzymaj się ciepło Ważka i pisz więcej, więcej, więcej...

4/11/2002 o 08:20 WAŻKA
             Dotarłam na Dach Świata. Jestem w Lhasie w Tybecie.
             Z wrażenia zapiera dech w piersiach. No dobra, rozrzedzone powietrze też ma w tym swój udział. W Golmud umówiona byłam z gościem który przemycić miał mnie w autobusie za 1000Y. Rano w umówionej knajpie czekałam na niego. Po 15 minutach do środka weszło 5 policjantów. Wszystko świetnie. Krzyczą do mnie: 'Halo', ja się uśmiecham ale za kilka minut ma przyjść gość. Oczywiście pojawił się po pół godzinie ale tylko usiadł z boku i zaczął pić herbatę. Po chwili właścicielka lokalu przynosi mi mleko z karteczką, informacją że gość nie może mnie zabrać do Lhasy bo za dużo policjantów na drodze. Jestem wściekła i nie wiem co robić, i postanawiam chociaż dokończyć śniadanie. Policjanci gdzieś wychodzą a przy stoliku siada facet i pyta się czy chcę jechać do Lhasy. Zaczynamy pertraktacje cenowe. Staje na 500Y.
             Godzinę później pojawia się ryksza w którą mnie wrzucają. Autobus czeka gdzieś w bocznej ulicy, przerzucają mnie do autobusu. Z tyłu zasłonięte okna. Mam leżeć na górze pod kocami i udawać że mnie tu nie ma. Po godzinie autobus rusza i jedzie na następny dworzec i tak spędzam kilka godzin. Ludzi jest coraz więcej i w końcu rodzina usadawia się też obok mnie. Są zaskoczeni i po chwili cały autobus wie że jadę nielegalnie do Lhasy ale wszyscy uśmiechają się do mnie i pokazują w stronę Lhasy przykładając palec do ust. W nocy robi się zimno i autobus wygląda jak igloo. Na szybie lód a na ścianach szron. Trzy przełęcze do przejechania (Kulunshan - 4772m, Tanggula - 5231m i Tou'erjiushan - 5040m). Po 30 godzinach jesteśmy w okolicy Lhasy. Wioski jak z pocztówek. Białe tybetańskie małe twierdze, stupy i jaki. Na moście przed Lhasą znowu znikam. Przykrywają mnie kocami. Policja tylko sprawdziła papiery kierowcy.
             Na dworcu zmywam się bardzo szybko bo za dużo tu mundurowych. Potala góruje nad miastem i jest naprawdę niesamowity. Wieczorem idę się przejść dookoła klasztoru. Ulica faluje, dookoła ciągle ktoś mruczy mantry, wszyscy z różańcami w dłoni i młynkami modlitewnymi. Khampowie z czerwonymi wstążkami we włosach wyglądają jak posagi, ich kobiety maja włosy splecione w warkoczyki a w to wplecione kamienie i różne ozdoby. Zaczepia mnie młody Tybetańczyk który okazuje się policjantem. Zadaje mi tysiące pytań: jak jest w Lhasie i co o tym sądzę i jak się tu dostałam. Mówię mu wszystko to co chce usłyszeć tzn. jest pięknie, dostałam się samolotem z Chengdu i zachwalam chińskie biuro turystyczne. Godzinę później spotykam człowieka który zajmuje się architekturą i sztuką tybetańską. Urodził się w Lhasie ale mieszka w wiosce niedaleko miasta. Zaprasza mnie do siebie. Następnego dnia jedziemy do wioski zobaczyć klasztory. Jeden ma ponad 1000 lat. Niestety częściowo jest zburzony a w środku widać ślady kultu Chińskiej Armii Narodowo-Wyzwoleńczej.
             Dziś prawie cały dzień spędziłam w Pałacu Potala. W środku jest jak w labiryncie. Tysiące małych i większych kaplic i pomieszczeń. Trójwymiarowe mandale, posągi całego panteonu buddyjskiego i olbrzymia złota stupa.
             Jutro święto piwa, a pojutrze jadę oglądnąć klasztory niedaleko Lhasy. Pozdrawiam was wszystkich.
             Ważka

6/11/2002 o 00:54 MAXX
             Ważka!
             Wybacz mi moje wątpliwości, ale to wszystko brzmi niesamowicie! Nie chce mi się wierzyć że ja tu za biurkiem w poukładanej rzeczywistości, a tu nagle ktoś w ten monotonny, szarobury listopad takie kolorowe życie wiedzie i uwierzyłbym może w to wszystko bo tak fajnie opowiedziane ale to, że w Lhasie w Tybecie siedzisz sobie w kafejce internetowej i otwierasz sobie www.swiebodzin.com i piszesz takie piękne posty. Nie uwierzę, ale pięknie i miło za nos wodzisz...

6/11/2002 o 11:58 WAŻKA
Kafejka Internetowa w Xian. Zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.stuiverunlimited.nl/index.php?id=53#              Mówiąc szczerze moje sny są bardziej realne niż to co widzę dookoła. Globalizacja dotarła już chyba wszędzie i jak widać serwery w Tybecie działają dość sprawnie. Dla mnie świat biurek i pracy od 8.00 do 18.00 jest tak samo nierealny jak dla niektórych mój świat i to co widzę. Dwa lata temu kupiłam książkę: 'Hotel na dachu świata' pewnego Francuza. Po lekturze nastawiona byłam na to że w Lhasie będę miała okropny ból głowy, prawie uduszę się albo umrę z bólu płuc które nie poradzą sobie z rozrzedzonym powietrzem. Idąc ulicą będę musiała walczyć z psami i poradzić sobie ze strzelającą z powodu ciśnienia pastą do zębów gdy tylko odkręcę nakrętkę. Tak wyglądały opisy w tej książce. Bólu głowy nie mam. Gdy idę ulicą za szybko albo wspinam się pod górkę to dostaję zadyszki jak 70 letni nałogowy palacz z 30 kg nadwagą. Za to znajomi Australijczycy maja kłopoty. Jeden nie może nic jeść bo od razu po posiłku musi biec do toalety a do tego ciągle jest mu zimno. Drugi ma ból głowy i śpi po 12 godzin. Bezpańskich i szwędających się psów prawie nie ma. Przetrwały jakieś pojedyncze sztuki bo resztę wyłapali Chińczycy i pozjadali. Dlatego Tybetańczycy pilnują swoich psów jak oka w głowie, trzymają na smyczy a na obroży wieszają dzwoneczki żeby ciągle je słyszeć. To samo robią z dziećmi choć nie zanotowano przypadków zjedzenia tybetańskiego dziecka przez chińska rodzinę. Pasta do zębów zachowuje się spokojnie i nie chce strzelać - może mam jakąś dziwną pastę?
             Wczoraj wieczorem poszłam zrobić zdjęcie Pałacu Potala - jest pięknie oświetlony w nocy. Przyczepił się policjant i pytał się w którym hotelu nocuję. Robię minę blondynki i odpowiadam że nie pamiętam bo te tybetańskie nazwy są bardzo trudne. Gdy wracałam do hotelu zaczepił mnie Chińczyk z propozycją wspólnej kolacji. Stanowczo mu odmówiłam. Ten jednak nie daje za wygraną i proponuje odprowadzenie mnie do hotelu i zaprasza na przekąskę z któregoś ze straganów, ciągnie do wózka na którym rozłożone są kurze łapki, świńskie ryjki, jakieś kopyta, niezidentyfikowane części zwierza. Uśmiecham się słodko i mówię że bardzo mi przykro ale muszę wracać do hotelu bo mój chłopak czeka tam na mnie. To skutkuje i żegnamy się grzecznie.
             W klasztorze Dapung otaczają mnie żebracy i cenę też mają specjalna dla turystów tzn. 1 juana, tubylcy dają jakieś grosze i drobniaki. W jednej kaplicy w świątyni przy wejściu na ścianie jest rysunek uśmiechającego się jak z reklamy Mao - ojca narodu chińskiego i 'wyzwoliciela' Tybetu. Kobieta pokazuje mi rysunek i śmiejąc, puka się w czoło.
             Wczoraj chińska rodzina zrobiła sobie ze mną sesję zdjęciową. Znów robiłam za atrakcję turystyczną. Już się przyzwyczaiłam że jak u Chińczyków zamówię budzenie na 7 rano to już o 6 będą dobijać się do drzwi. Jak zamówię momo to dostaję ryż z warzywami i że 0,5 kg mandarynek kosztuje 2 juany a kilogram 5 juanów więc kupuję 2x po 0,5 kg. W autobusie maltretują mnie tybetańską sambą której refren jest buddyjską mantrą. Jutro zamówię budzenie na 6 to obudzą mnie o 5 czyli tak jak potrzebuję. Pozdrawiam.
             Ważka

15/11/2002 o 04:00 WAŻKA
            
             Posiedziałam już w Samje (tu niby mieli sprawdzać przepustki ale jakoś nikt się do tego nie kwapił). Klasztor piękny - zbudowany na kształcie mandali. Wieczorem mnisi stojąc na dachu klasztoru trąbili na zakończenie dnia, przede mną wielka stupa sięgająca może 2 piętra, a za nią księżyc. I chciałoby się zatrzymać czas. Rano przeprawa przez rzekę. Zapakowano nas do łodzi, worki z ziemniakami, 3 krowy, cielaka, owce, drewno no i ruszyliśmy. Po drugiej stronie śniadanie a później siadłam sobie na plecaku na skraju drogi i jedząc słonecznik i opalając się czekałam na jakikolwiek pojazd do Cigatse by zobaczyć starą, chyba najstarszą budowlę w Tybecie. Mała twierdza na wysokiej górze. W mieście oczywiście nie ma tanich hoteli ale udaje mi się przekonać Chińczyka i śpię w chińskim hotelu. Nie dość że jestem tu nielegalnie to jeszcze śpię w miejscu w którym nie powinnam. Na ulicy zaczepia mnie policjant i pyta się czy potrzebuję pomocy. W sklepie zaczepia mnie gość i też oferuje swoją pomoc. Okazuje się że pracuje w jakimś biurze rządowym. Bosko. Spotykam ludzi których powinnam unikać Następnego dnia zaspałam. Spadlam ze schodów idąc do toalety, autobus nad Jezioro Jamdok-c'o dopiero co odjechał i wszyscy twierdzą że muszę wracać do Lhasy i stamtąd szukać połączenia do Jamdok-c'o. Ostatecznie dojeżdżam do krzyżówki i znów siadam na plecaku. Opalam się i jem słonecznik czekając na jakikolwiek pojazd. Robi się coraz później. Do wyboru mam dwie drogi. Albo do Szigace albo nad Jamdok-c'o. Postanawiam zdać się na los, który autobus przyjedzie pierwszy tam pojadę. Siedzę w Szigace więc wiadomo co się stało. Droga niesamowita. Wysokie ośnieżone szczyty, w dole rzeka i droga uczepiona urwiska. Jadę z rodziną tybetańską która przewozi 3 beczki lokalnego piwa. Trochę sobie podpijamy. Dziadek co chwila zza pazuchy wyjmuje kawałki twardego sera z jaków i częstuje mnie. Później wsiada jakaś rodzina w tym 2 pijanych gości którzy co chwile krzyczą do mnie 'Hallo!!' i 'śpiewają' przez 2 godziny jedną piosenkę. W Szigace jestem późno i próbuję znaleźć hotel na przeciwko klasztoru Taszulimpo. Jest ciemno i nic nie widać. Ktoś pokazuje mi bramę i twierdzi ze to hotel. W środku młody mnich. Ustalamy cenę. Każe mi iść za sobą i idziemy do klasztoru. Łazimy tak z kilkanaście minut w poszukiwaniu jakiegoś gościa. Rozmawiają chwilę między sobą i wracamy do hotelu. Mnich próbuje mi wytłumaczyć że mam wziąć taksówkę i jechać gdzieś w miasto i ciągle mówi coś o policji. W hotelu rozmawia z jakimś dziadkiem i ostatecznie decydują że mogę tu zostać. Rano się budzę i okazuje się że to hotel dla miejscowych ludzi i że turyści nie mogą w nim spać. Hotelu którego szukałam już nie ma i został po nim tylko pusty plac.
             Idę odwiedzić klasztor tym razem w ciągu dnia. Rano jest tu pełno pielgrzymów i włóczymy się po labiryncie kapliczek i korytarzy. Pieniądze, jęczmień, masło, owoce, ciastka, młynki, różańce i monotonne mruczenie. W południe poszukiwanie następnego hotelu. Zaczepiam kogoś na ulicy i pytam się czy hotel jest w tą stronę i macham ręką w prawo. 'Tak tak' - przytakują mi. Zaczepiam następną osobę i pytam się czy hotel jest w tę stronę, tym razem macham ręką w lewo. 'Tak tak' - przytakują. A dziś wybieram się do Gjance zobaczyć podobno przecudną stupę Kumbum. Pozdrawiam.
             Ważka

20/11/2002 o 13:12 WAŻKA
             Tybet.Tak tylko zmieniam temat bo przecież od miesiąca nie ma mnie w Mongolii. A od ponad 2 tygodni siedzę w Tybecie. Niedługo dalszy ciąg 'przygód kilka wróbla Ćwirka' - czytaj Ważki. Pozdrawiam.
             Ważka

20/11/2002 o 17:24 TUZIOL
             Wow!
             Aż tam cię poniosło ?
             Nieźle, nieźle.
             Czekamy na dalszy opis przygody.

20/11/2002 o 18:18 ZIACH
             Czekamy na następny odcinek...

21/11/2002 o 00:35 MAXX
             Ważka napisz coś co mnie przekona, że naprawdę jesteś w Tybecie, Chinach czy gdzie tam jeszcze. Jakoś tak trudno to mi zaakceptować, nie wiem dlaczego mam ciągle wrażenie, że siedzisz sobie spokojnie w bloku na łużyckim i sącząc kolejne zimne piwko, mrużąc zmęczone dniem oczęta raczysz nas dziełami twej twórczej wyobraźni?
             Strony 'Świebodzin.com' ładują się szybko w Chinach? Nie zablokowali ich jeszcze? Pozdrawiam i jeżeli w swych niedowierzaniach się mylę: wybacz!
             Maxx

21/11/2002 o 10:02 WAŻKA
             Wybaczam (by polepszyć swoją karmę) i też pozdrawiam.
             Ważka

21/11/2002 o 19:53 TUZIOL
             Hmm... czyżby Ważka IRC`owała?
             Zapraszam na kanał #luzyckie & #biedronka & #faktory. Pozdrawiam.

22/11/2002 o 05:00 WAŻKA
             Ircowałam i to w celach nie tylko rozrywkowych. Pisałam pracę magisterską na temat irca i chatów. Teraz z powodu chińskiej cenzury nie mogę już ircować nad czym bardzo ubolewam.
             Ważka

22/11/2002 o 05:48 WAŻKA
             Oki no to teraz zdam relację co się działo (dla niewiernych - wymyślę historię z tego co się działo). To fragmenty z mojego 'dziennika pokładowego':
             'Mikrobus z Szigace do Gjance zapełnił się szybko, ciągle jest mi zimno i pęcherz robi się coraz większy. Worki z nieznana zawartością piętrzą się przy drzwiach. Znajoma jest zawartość tylko jednego worka bo wystaje z niego noga koziołka. Na zakręcie worek się otwiera i reszta zwierzęcia a raczej tego to co zostało ze zwierzęcia - wylatuje na podłogę ku uciesze wszystkich. Maltretują mnie przebojami w stylu: 'bum bum bum bum i want you in my room', w wersji angielskiej z chińskimi okrzykami na zmianę z wersją tybetańską. Wysiadam na krzyżówce w środku miasta. Znów zimny pokój z k******* wysoką ceną. Znajduję knajpę z pysznym ryżem z warzywami, kupuję kadzidła i miseczkę, i idę się przejść by zrobić rozeznanie i zobaczyć w końcu wymarzoną stupę Kumbum.
             Część tybetańska miasta jest niesamowita. Jakby czas się zatrzymał. Idę ulicą odpowiadając na tysięczne: 'Helllllllllllllllllllllllllllllllooooooooooooooo!!!'. Na przeciwko szkoły stoi gość ze starą maszyną do robienia waty cukrowej w kolorze szarawym. Dla dobra mojego żołądka nie daję się skusić na degustacje.

             Rozmówki '...izi inglisz':
             X - 'Hellllllloooooooooooo!'
             Ja - 'Helo!'
             X - 'What's your name?'
             Ja - 'Kaśka, and whats your name?'
             X - 'OK!' How are you?'
             Ja - 'Fine! and you?'
             X - 'OK! Where are you from?'
             Ja - 'From Poland? End you?
             X - 'OK!'

             Wszystkie psy w Gjance schowały się przed Chińczykami na terenie klasztoru i krążą wokół stupy. Wdrapałam się na górkę by zobaczyć twierdzę. Znów 'special price from turist' i nic do oglądania. Jest tylko ładny widok na okolice i jakieś 3 sale z okropnymi manekinami. W jednej gość ciągnie drugiego za nogi, na ciągnącym siedzi trzeci gość który jest biczowany przez czwartego. Scenka ta ma przedstawiać 'życie w Tybecie za czasów feudalnych'. Druga 'sala' to dziura w ziemi która przedstawia lochy z dwoma Tybetańczykami, ktoś powrzucał paczki ciastek i chleby do środka.
             17.11.2002 - siedzę sobie na skraju drogi i czekam na jakikolwiek pojazd. Mam zawalone zatoki i okropny katar. Dookoła góry, pola i jakaś wioska. Chcę się dostać do Nagarce. To już 2 podejście by zobaczyć jezioro Jamdok-c'o. Przejechały 4 samochody w ciągu 2 godzin. Żaden się nie zatrzymał.
             2 godziny później - oprócz kilku kobiet z koszykami, kilku traktorów, 2 wozów z koniem - zupełna pustka. Musze usiąść inaczej bo lewa strona ciała jest w cieniu i trochę przymarza. W rowie co chwilę słychać trzaski pękającego lodu.
             4 godziny później - no i k**** muszę wrócić do Szigace!!!!
             Wracam piechotą najpierw do Gjance. Napada mnie dziewczynka, łapie za ramię i krzyczy: 'Pen, pen!!!'. Jest bardzo natrętna. Niestety mój długopis został w hotelu, więc mówię jej że nie mam. Nadal wisi uczepiona mnie i krzyczy że chce pen!. Znowu jej mówię że nie mam. Odchodzi dwa kroki ode mnie i zaczyna na mnie szczekać a po chwili coś wykrzykiwać. Po minie widzę ze to raczej nic miłego. Podnosi z ziemi kamień i zamachuje się na mnie, jednak nie rzuca. Stoję i patrzę na nią. Ona znów się zamachuje. Wiem że jak odwrócę się do niej tyłem to rzuci. Pokazuję więc jej kamień, pokazuję jak nim rzuca, jak kamień trafia mnie w głowę, ja upadam, przyjeżdża policja i ją aresztują. Ona stoi z niewyraźną miną. Zaczynam iść tyłem by nie odwracać się do niej plecami. Gdy jestem w bezpiecznej odległości, odwracam się i zaczynam iść normalnie. Kamienie przelatują obok ale na szczęście żaden mnie nie trafia. Dwóch gości stoi z boku i się gapi - zero reakcji, mają darmowe show. Dziewczynka ciągle próbuje we mnie trafić ale bezskutecznie. Odwracam się. Ona staje. Jest zła a raczej wściekła i zmęczona. Mija mnie jakiś chłopak na rowerze krzycząc: 'Łelkom in Tibet'. W końcu z pola wychodzi jakaś starsza kobieta i krzyczy coś do dziewczyny. Mam spokój, bezpiecznie mogę iść dalej. Resztę drogi przejeżdżam na wozie z 4 dziewczynkami jadącymi do szkoły. Od małego wpajano mi do głowy że mam się zachowywać kulturalnie czyli: nie pluć na podłogę, zasłaniać usta gdy kaszlę albo ziewam, nie smarkać na chodnik, nie wycierać nosa rękawem, nie siorbać, nie pchać się, nie dłubać w nosie i nie sikać na chodniku. Wszystko to jednak ma swoją rację bytu tutaj. Wróciłam do Szigace ale stąd też nie można się dostać do Nagarce, wróciłam więc do Lhasy. W mieście święto. Widać to po zwiększonej ilości żebraków na ulicy i mnichów siedzących grupkami i modlących się, swoją drogą też zbierających pieniądze. Jestem dla nich celem numer 1. Jestem turystką, więc mam pieniądze - jak mi to powiedziano w pewnym hotelu. Następna grupka mnichów mija mnie na ulicy. Jeden z nich wyciąga w moją stronę rękę tak jak po pieniądze. Ściskam ją jak na powitanie i uśmiecham się słodko. Mnich patrzy na mnie, uśmiecha się i mówi: 'F*** me!' 'F*** yourself' -odpowiadam uśmiechając się nadal.
             Wszystko krąży dookoła Dzok'ang. Wchodzę w tłum i płynę. Nawet jeśli wychodząc z uliczki chcę iść w prawo to idę zgodnie z tłumem w lewo (w końcu obchodzimy świątynię więc trzeba to zrobić prawidłowo). Ale lubię tą mruczącą masę. Tybetanki w eleganckich kapeluszach albo kamiennych ozdobach wplecionych we włosy, ludzie z młynkami modlitewnymi, dzieci piszczące i ganiające się wokół straganów, grupki mnichów i mniszek, kilku turystów, chińscy żołnierze pijący herbatę ze słoików.
             Lhasa jest rozpuszczona przez turystów. Ciągle słyszę: 'Hello. Give me money!'. Żebracy prawie się biją by móc pomachać mi przed nosem banknotami z Jiao.
             Nie dokończyłam wczoraj obiadu. Dostałam makaron z mięsem jaka, no fakt ze były to maleńkie prawie śladowe ilości ale i tak obrzydliwość. Wyszłam szybko bo nie mogłam już wytrzymać tego wgapiania się we mnie. Makaron uciekał miedzy pałeczkami a warzywa stawały w gardle. Zaczęłam gapić się na nich tak samo. Wyciągnęłam aparat. Oburzeni odwracają głowy. Mam 2 minuty spokoju. W knajpie spędziłam z dwie godziny, pisząc, rysując zaległe plany i gapiąc się przez okno na falujący tłum dookoła Dzok'ang. Przy stoliku obok chłopak w czarnej puchowej kurtce. Nawet nie mówimy do siebie cześć. Cieszymy się że choć tutaj można spokojnie usiąść bez natarczywych spojrzeń. Herbata na stole, siedzimy pochyleni. Chwila odpoczynku i zebrania sił zanim wyjdziemy na ulicę między nieustające okrzyki 'Hallo' i czepiających się rąk żebraków.
             W hotelu jest zimno a na dodatek jestem chora. Śpię w śpiworze pod dwoma grubymi kocami i z dwoma butelkami z wrzątkiem. Jedna ogrzewa mi stopy a drugą trzymam w rękach tuląc do siebie.
             Wczoraj byłam na markecie chińskim. W klatkach śliczne psy. Rozmawiam z gościem stojącym obok na temat tych szczeniaków. Prosi mnie o pomoc bo jego córka ma urodziny i musi kupić psa:
             - 'Ale chce pan kupić tego psa dla córki jako prezent a nie jako mięso na urodzinową kolację?' - pytam.
             Gość się śmieje i mówi:
             - 'To prezent dla córki, ten pies ma bardzo niesmaczne i żylaste mięso. Byłbym głupcem a żona by mnie zabiła gdybym go kupił na kolację!'
             Dziś odbieram nowa wizę, ale tylko 5 dniowa. Jutro muszę wyjechać do Golmud po nową wizę na miesiąc a dalej to nie wiem, może znów wrócić do Tybetu na miesiąc? Na razie nie wiem. Musze się trochę wyleczyć a później będę się zastanawiać. Pozdrawiam.
             Ważka

22/11/2002 o 17:02 INEZ
             Hej maxx!
             Myślę że nie wierzysz Ważce bo jest kobietą.
             Tak naprawdę to jej zazdrościsz.
             Ona zwiedza kawał świata a ty siedzisz pewnie przy biurku 8 godzin i marzysz o jakiejś przygodzie. A tu nic... Szara rzeczywistość. Okazuje się że kobieta też potrafi radzić sobie w wielkim świecie. I to jak dobrze.
             Trzymaj się Ważko!
             Czekamy na dalsze wieści z podróży.

23/11/2002 o 11:22 TUZIOL
             Hehehehe... Ważka.
             Niezła rozmówka.
             Jak widać można się dogadać w każdym języku. Pozdrawiam.

29/11/2002 o 09:21 WAŻKA
             Plecak leżał sobie na dachu a w plecaku szampon. W pokoju okazało się że zamarzł i nie mogłam umyć głowy. W autobusie lód na szybach i suficie. Z zimna nie mogłam spać. Na podłodze śmietnik i brudna cienka kapa do przykrycia. Mimo 2 par skarpetek palce mam zamarznięte i czuje tylko ból. I zostało czekanie na słońce. I znów 33 godziny w pozycji embrionalnej, tym razem nie muszę się ukrywać i po raz pierwszy widzę punkt kontrolny obowiązkowo odpowiadając na: 'Hello!!' Wizę dostałam bez problemu na następny miesiąc (to już 3 wiza a każda zajmuje jedną stronę). Oficer pyta się gdzie jadę.
             - 'Do Dunhuang' - odpowiadam.
             - 'Oj, to potrzebuje pani przepustkę. 55 juanów poproszę.' - wyciąga rękę w moja stronę.
             - 'A gdzie nie potrzeba przepustki?' - pytam
             - 'Na przykład, do Xining'
             - 'To ja jadę do Xining.' - uśmiecham się słodko.
             - 'Ostrzegam panią ze może mieć pani kłopoty po drodze.' - służbowo informuje mnie oficer.
             - 'Gdzie? W Xining?'
             - 'Nie, nie. W drodze do Dunhuang.'
             - 'Ale ja jadę do Xining a nie do żadnego Dun blebleble czy jak to się nazywa.'

             Dostaję wizę. Karteczka idzie do szuflady a ja idę na dworzec po bilet. Dziwnie tak jakoś jestem w Dunhuang. Nie mogłam spać w nocy i myślałam że odeśpię to w autobusie, w końcu to 12 godzin jazdy. Pomyliłam się. Widoki były zbyt piękne by spać, choć próbowałam. Zamykałam oczy i próbowałam przysnąć ale co chwilę klepano mnie w ramie krzycząc: 'Halo', albo 'I love you' wciskając chleb. A droga niesamowita. Najpierw kilka godzin przez pustynię, później z horyzontu wyłaniają się góry i kilka następnych godzin zajmuje nam dotarcie do nich. Między górami droga jest oblodzona i dość stroma. Później znów pustynia z wysokimi wydmami i tak aż do Dunhuang. W mieście wielki budynek z olbrzymim kręglem na dachu. Goście w autobusie coś tłumaczą po chińsku (choć od 8 rano tłumaczę że nie rozumiem po chińsku). Krzyczą i cieszą się pokazując to gmaszysko. Ma to chyba być najbardziej zajebiste miejsce w mieście, takie 'cool', gdzie 'wypada być' i wszyscy walą tu drzwiami i oknami a raczej oknami, bo główne wejście zamurowano.
             W Dunhuang jest kilka rzeczy wartych oglądnięcia, jednym z miejsc jest 'jezioro księżycowe' i wydmy naokoło. Więc idę to zobaczyć. Nie wchodzę główną bramą bo moją uwagę przyciągnęło stado wielbłądów i jak dzieciak biegnę je pogłaskać. Tak sobie chodząc między nimi zorientowałam się że jestem w środku. Udało mi się więc przez przypadek odnaleźć drogę o której kiedyś opowiadał mi pewien Japończyk, tylko że wg. niego kasa była po stronie południowej a teraz jest po północnej - no chyba że ją przeniesiono. Nie cofam się do kas - jestem zbyt leniwa na to i idę w stronę najwyższej wydmy (1700m n.p.m.). Ambitnie chcę zdobyć szczyt. Kiedyś jednak w szkole dyrektor surowym głosem oznajmił mi: 'B. nie masz za grosz ambicji' i do dziś się z nim zgadzam że ambicji mi brak bo mam pasję. Wspinam się pod górę w butach ale po godzinie stwierdzam że lepiej będzie bez butów i faktycznie idzie się łatwiej ale jest zimno, to nie jest dobry pomysł by chodzić na boso pod koniec listopada, nawet gdy są to wydmy a dookoła pustynia. Nie udało mi się zdobyć szczytu ale i tak było niesamowicie. 'Jezioro księżycowe' to kałuża w kształcie litery C. Wychodzę też boczkiem unikając płacenia za bilet.
             Następnego dnia jadę zobaczyć jaskinie Mogao czyli niesamowite zabytki sztuki buddyjskiej. I faktycznie są warte zobaczenia. Znowu podwyższono cenę i teraz chcą za zwiedzanie z przewodnikiem angielskojęzycznym 100Y. Biorę bilet bez przewodnika mimo tego że w kasie strasznie wciskają mi droższy bilet. Idę więc z chińską grupa a przewodniczka okazuje się że mówi po angielsku. Stajemy w jaskini i ona opowiada po chińsku co tutaj się znajduje i co przedstawiają poszczególne freski, później ja zadaję pytania i cała historia jest powtarzana po angielsku. Na koniec idziemy na herbatę i plotki. Dziwi się gdy mówię jej jak przyjechałam do Chin i że 3 tygodnie spędziłam w Tybecie. Pyta się jak tam jest i mówi że też kiedyś by chciała tam pojechać ale to nie teraz bo musiałaby przejść specjalne szczepienia bo teraz jest tam epidemia. Takie informacje podano jej w chińskim biurze turystycznym. Więc mówię jej dyplomatycznie że może mają nieświeże informacje ale ja gwarantuję jej że nie ma tam żadnej epidemii i że spokojnie może pojechać do Lhasy bez przepustek płacąc 250Y za bilet. Nie ma to jak informacja w 'profesjonalnym' miejscu. I jak ja mam jeździć skoro ciągle opowiadają jakieś bzdety o przepustkach, epidemiach i zamkniętych drogach?
             Teraz zastanawiam się gdzie pojechać na święta i mam już nowy pomysł na następną podroż. Pozdrawiam.
             Ważka

29/11/2002 o 09:38 WAŻKA
             INEZ masz rację. Często jeszcze w Polsce próbowano mi udowodnić że nie uda mi się zrobić wielu rzeczy które zrobiłam a wystarczyło że jakiś gość powiedział ze był nad Bajkałem i już były hymny pochwalne, pieśni i piedestał na którym go stawiano. Nie wiem skąd to się bierze ale jakoś dla ludzi których tu spotykam jest to normalne. Jeżdżę sama bo widocznie tak chcę albo tak jakoś wyszło. Nikt tu nie konkuruje, wymieniamy się informacjami bez patrzenia czy dane pochodzą od kobiety czy mężczyzny. Każda informacja jest ważna. Mam pomysł więc mogę się nim podzielić i jakoś nie widzę by faceci mieli tutaj problem z tym że czasami wymyślę lepsza trasę. Nie boją się powiedzieć że są zmęczeni czy że mają czegoś dość, nie udają napuszonych pseudo-bohaterów. A wielki świat nie jest taki wielki, często spotykam te same osoby. Świat jak świat, inny ale pewne rzeczy są podobne. Wszędzie są ulice, domy i ludzie. Czasami mówią innym językiem, domy mają inny kształt ale ciągle ulica to ulica a dom to dom Łatwo znaleźć jeśli się wie czego się szuka albo czego się chce. Wystarczy być uważnym, słuchać i pytać.
             Ważka
Następna strona





(c) 2001-2003 by Robert Ziach & Co. A.G. (tm)