www.schwiebus.pl

:: .VII. Trofiejna harmoszka
Artyku³ dodany przez: schwiebu (2005-06-10 17:32:32)

 Z ziemi polskiej do ... polskiej.

VII. Trofiejna harmoszka.

Pewnego dnia kto¶ pu¶ci³ plotkê, ¿e musimy opu¶ciæ domy w dolnej czê¶ci ul. Ko¶ciuszki, bo zajmie je wojsko. Ojciec nawet siê ucieszy³, bo znalaz³ domek niedaleko stacji, przy Ringstrasse (ul. Poprzeczna). Bêdê mia³ blisko do pracy - mówi³. Nast±pi³y kolejne przenosiny. Na zwyk³ym stacyjnym wózku baga¿owym ulokowali¶my swoje mienie i ruszyli¶my znów przed siebie drog± wzd³u¿ toru kolejowego. Przeciêli¶my ulicê Sulechowsk±. Jazda w dó³. Mijamy szereg domów. Na drzwiach niektórych przybite wywieszki „zajente bez polaka” (pisownia oryginalna). Te wywieszki by³y informacj±, ¿e kto¶ ju¿ ten domek ogl±da³ i zamierza w nim zamieszkaæ. Na koñcu ulicy jest ten wolny dom, o którym wspomina³ ojciec. Ogl±damy go. Podoba siê. Tu zostajemy. W piwnicy domu równie¿ by³y brykiety i resztki poczynionych przez by³ych gospodarzy przetworów. Kto¶ ju¿ buszowa³ w ca³ym obej¶ciu. Wyra¼ne ¶lady szabrowniczej dzia³alno¶ci. Na podwórku sta³ samochód, równie¿ rozszabrowany. Z resztek jakich¶ gazet, listów, notatek wywnioskowali¶my, ¿e dom nale¿a³ do pracownika poczty (mo¿e jej naczelnika?). Dom by³ dwurodzinny, druga czê¶æ te¿ by³a jeszcze pusta. Sta³ przy ulicy prowadz±cej w szczere pola w kierunku „domku kata”, jak kiedy¶ nazywano resztki jakiej¶ budowli na wzgórzu za miastem. Nasz dom mia³ uszkodzony dach, bo tam, na dachu by³o stanowisko obrony przeciwlotniczej. Dach wymaga³ remontu. Dom otacza³ piêkny, du¿y ogród, a w nim krzaki porzeczek, agrestu, drzewka owocowe. Przy domu kilka grz±dek do uprawy warzyw. Na jednej z nich pêdy szparagów. Radowa³o to nasze oczy. Do pracy tata mia³ bliziutko, jak nigdy przedtem. Tu te¿ ka¿de z nas mia³o swój pokój. Nawet by³o ich za du¿o. Wiêkszo¶æ mebli by³a rozszabrowana, ale to, co zastali¶my wystarczy³o nam. Osiedle to z czasem sta³o siê osiedlem kolejarskim. Zaczêli je zasiedlaæ coraz to nowi kolejarze przyjezdni ze wschodu i z centralnej Polski. Zaczyna³o ¿yæ na nowo.

Jak uk³ada³y siê stosunki z czerwonoarmistami? Ró¿nie... Czê¶æ z nich uwa¿a³a, ¿e im siê wszystko nale¿y, bo „oni krew przelewali”. Penetrowanie domów i willi oraz zabór zastanych tam rzeczy uwa¿ali za co¶ normalnego, za zdobycz wojenn±. Wszystko to dla nich by³o „trofiejne” (zdobyczne). Byli te¿ inni Rosjanie. Ci pomagali nam w przetrwaniu ofiarowuj±c ró¿ne produkty ¿ywno¶ciowe i nie tylko. Pamiêtam, jak pewnego razu na obecnej ulicy Pi³sudskiego jaki¶ oficer podarowa³ mi taki „trofiejny” rower. Bardzo ³adna, prawie nowa „damka”. Mia³a w zasadzie tylko jeden feler: by³a bez ogumienia. Ucieszy³em siê bardzo, bo jako¶ nie uda³o mi siê nigdzie natkn±æ na rower. Widocznie niemieccy mieszkañcy miasta, tak jak my kiedy¶, uciekaj±c, na rowery ³adowali swoje tobo³ki. Przyprowadzi³em rower do domu i ze znalezionego gdzie¶ w piwnicy gumowego wê¿a zrobi³em „opony” i czu³em siê szczê¶liwy. Ale tylko do pewnego czasu. Którego¶ dnia, gdy spokojnie jecha³em po obecnej ulicy Kolejowej, zatrzyma³o mnie dwóch krasnoarmiejców i kazali mi z³aziæ z roweru. Tak to wtedy by³o: jedni dawali, drudzy zabierali...

Dzia³ania wojenne stosunkowo oszczêdza³y Schwiebus. Wiêcej szkód w mie¶cie spowodowali „zwyciêzcy”. „Trofiejne” by³o wszystko: wyposa¿enie fabryk, warsztatów rzemie¶lniczych, wyposa¿enie domów. Nie wolno niczego zostawiæ... Tylko, komu nie wolno zostawiæ? Niemcom? Polakom? Jako „reparacje wojenne” zdobycz jecha³a na wschód, ale dlaczego z miasta, które mia³o byæ polskie? Nawet linia kolejowa ¦wiebodzin – Sulechów zosta³a rozebrana, a tory wywiezione. Tego ju¿ wtedy zrozumieæ nie mog³em.

Wiele czasu spêdza³em na stacji. Od dawna jako syn kolejarza mia³em zainteresowania zwi±zane z kolejami. Urodzi³em siê te¿ na ma³ej stacyjce w okolicach Równego. Teraz zanosi³em obiady pe³ni±cemu s³u¿bê ojcu. Sta³em w oknie nastawni i obserwowa³em puste sk³ady poci±gów jad±cych na zachód i jad±ce na wschód pe³ne jakich¶ maszyn i urz±dzeñ. Eszelony roz¶piewanych, rozradowanych, szczê¶liwych pogromców faszyzmu. Wiele transportów zatrzymywa³o siê na stacji. Parowozy nabiera³y wody.

Pewnego czerwcowego dnia 1945 roku na stacji w ¦wiebodzinie zatrzyma³ siê jeden z takich transportów ¿o³nierzy wracaj±cych do domu po zakoñczeniu wojny. ¦piewali, grali na akordeonach. Pozdrowi³em ich.

- Pan, wodku imiejesz? – zapyta³ mnie jeden z nich. Zdziwi³em siê, ¿e mówi± do mnie „pan”.

- Ja nie pan – odpowiadam, a on na to:

- A szto, ty ruskij? – Dla Rosjan wtedy ka¿dy Polak to by³ „pan”.

- Niet, ja Polak, ale mam tylko trzyna¶cie lat, a wodku wam dam za harmoszku – odpowiedzia³em.

- Budiet wodka, budiet harmoszka.

Pobieg³em czym prêdzej do domu, gdzie sta³ przywieziony jeszcze z Zamo¶cia zdobyczny baniak ze spirytusem, utoczy³em pó³ butelki, dola³em do pe³na wody i ruszy³em na stacjê. Poci±g sta³ jeszcze. Dokona³em uczciwej wymiany i „trofiejny” (zdobyczny), ca³kiem nowy 48-basowy akordeon Hohnera sta³ siê moj± w³asno¶ci±. By³em szczê¶liwy. Rozpocz±³em naukê gry na nim. Samodzielnie, moich rodziców nie by³o staæ na op³acenie nauczyciela. Odt±d muzyka i muzykowanie sta³o siê moj± pasj±, która trwa do dzi¶.

Spirytus by³ wówczas nie gorszym ¶rodkiem p³atniczym od dzisiejszych dolarów czy euro. Za spirytus mo¿na by³o kupiæ wszystko. W podobny sposób zdobyli¶my kozê-karmi-cielkê, parkê królików, jakie¶ kury i ... zaczê³o siê prawie normalne ¿ycie przeciêtnej kolejarskiej rodziny. Ojciec pracowa³ na nastawni, mama z siostr± trochê szy³y, ja zacz±³em chodziæ do szko³y.

Przy ulicy Sulechowskiej tu¿ przy mo¶cie zakwaterowana by³a do¶æ du¿a grupa sokistów, funkcjonariuszy Stra¿y Ochrony Kolei. Ochraniali szlak kolejowy od ¦wiebodzina do Torzymia. Istnia³o jeszcze zagro¿enie ze strony jakich¶ pozostaj±cych w okolicznych lasach niedobitków wojsk niemieckich oraz ze strony naszych „szabrowników”. Nie by³o bezpiecznie. Coraz czê¶ciej zdarza³y siê przypadki rozboju, rabunku. Bali¶my siê. Gdy jeden z sokistów chcia³ wynaj±æ u nas zbêdny pokój, rodzice zgodzili siê bez wahania. Sta³o siê bezpieczniej. Lokatorowi podoba³o siê u nas, podoba³a siê mu te¿ moja siostra. W³±cza³ siê chêtnie do pracy czy to w ogródku, czy przy naprawie dachu. Polubili¶my go.

 

Stanis³aw Wyremba
Warszawa, 10 czerwca 2005 r.



adres tego artyku³u: www.schwiebus.pl/articles.php?id=36